W pewnej chwili podszedł do nich jakiś nieznajomy, też w sile wieku. Nie wrzucił nic do puszki, ale powiedział, co o nich myśli: „Publicznie szkalujecie Polskę, więc jakim prawem tu stoicie? Nie jesteście godni tego miejsca”. Zaśmiałem się, gdy mi to opowiadali, i śmiałbym się do dziś. Wiem jednak, że ów idiota nie wziął się z przypadku. On jest z nowej załogi tego zamku, do niedawna zwyczajowo zwanego Polską, a dziś – ojczyzną naszą biało-czerwoną. Załoga należy do wodza, który sam się na to stanowisko mianował. Ma pełnię każdej władzy, trzyma wszystkich za mordę i skromnie zrezygnował z jakiejkolwiek odpowiedzialności, bo jest katolikiem i demokratą.
Drużyna wodza nie wie, w co ręce wsadzić, bo roboty huk, a tu ciągle coś przeszkadza. Ot, choćby zaproszenie z ambasady brytyjskiej na premierę najnowszego Bonda, na którą nie wypada nie pójść. Albo taka miałka sprawa, jak konferencja przywódców Unii Europejskiej na Malcie w sprawie uchodźców. Zwołał ją na 12 listopada już pół roku temu szef Rady Europejskiej Donald Tusk. Biało-czerwona drużyna wie, że trzeba Tuskowi język pokazać, więc prezydent Duda na ten dzień zarządza posiedzenie obu izb parlamentu, odwołanie rządu PO i zaprzysiężenie nowych posłów. Obecność odchodzącej premier, uważają prawnicy, nie jest obowiązkowa, dymisję może złożyć z Malty na piśmie. Wyobrażacie sobie Państwo, jakie gromy strzelałyby z zamku wodza na Nowogrodzkiej, gdyby Ewa Kopacz rzeczywiście tam pojechała? Przypuszczam, że taki właśnie kociokwik marzy się drużynie – Waszczykowskiemu, Błaszczakowi, Szczerskiemu, Legutce, Dudzie i innym wojom. Witold Waszczykowski kłamie nam w żywe oczy, że konferencję na Malcie zorganizowano tylko po to, by uroczyście pożegnać Kopacz i storpedować powstanie rządu PiS. Niech więc teraz Tusk popatrzy sobie na puste polskie krzesło, skoro przestał być Polakiem.