Misja Ewy Kopacz jako liderki PO zdaje się dobiegać końca. Czwartkowa porażka ze Sławomirem Neumannem (94 do 72) to bardziej zapowiedź kolejnej – w wyborach przewodniczącego partii – niż chwilowa zadyszka. Dziś właściwie wszystko wskazuje na to, że odchodząca premier przegra i tę rozgrywkę, niż że rozstrzygnie ją na swoją korzyść. Pozycja Kopacz słabnie, „buntownicy” triumfują. Przyszła pora przekazać pałeczkę.
W Platformie zwycięża przekonanie, że następczyni Tuska szczyt swoich politycznych umiejętności osiągnęła w kampanii i niczego więcej już z siebie nie wykrzesze. A na pewno nie da partii tego, czego potrzebuje natychmiast – świeżości i nowej siły. Niektórzy działacze, szczególnie młodzi, wypluwają z siebie żal, że zmiana dokonuje się za późno. Bo – mówią – gdyby stało się to tuż po wyborach prezydenckich, może udałoby się uratować więcej. Te frustracje będą narastać z każdym dniem i podmywać pozycję Kopacz.
W Sejmie rolę lidera przejął odchodzący wiceminister zdrowia, co jest dość symptomatyczne, biorąc pod uwagę różnicę w politycznym doświadczeniu między nim a byłą premier. Zadanie stoi przed nim karkołomne – ale o tym za chwilę. Kto weźmie władzę w partii? Na razie pretendentów do detronizowania Kopacz jest dwóch – Grzegorz Schetyna i Borys Budka. Żaden dziś nie daje jednak gwarancji, że wyciągnie partię z tarapatów. Rok po odejściu hegemona, czyli Donalda Tuska, w PO panuje bezkrólewie i ideowe bezhołowie.
Dla Schetyny to chyba ostatnia szansa, by coś jeszcze znaczyć w Platformie. Pewnie będzie próbował zdobyć zwolenników wizją skonsolidowania poobijanej formacji i zachowaniem status quo w samorządach.