Zapewne do tej decyzji przyczyniły się dość powszechne krytyczne opinie na temat wystąpienia na pierwszym posiedzeniu nowo powołanego Sejmu ustępującej pani premier, które rzeczywiście było nieudane, do tego nerwowe i dość nieporadne formalnie.
Ewa Kopacz jest w polityce od lat, a od roku w jej pierwszej linii, i to w okresie najgorętszym, więc różnorodnych doświadczeń i przeżyć jej nie brakowało. Zapewne dlatego też umiała podjąć decyzję trafną, gdy przyszło mierzyć się z kolejną porażką. Bo coraz więcej znaków ją zapowiadało. Myślę, że trzeba uszanować tę odwagę i tę dzielność pani Kopacz.
Jest wreszcie też sposobność, by uczciwie ocenić roczne przewodniczenie Platformie przez Ewę Kopacz, niejako w zastępstwie Donalda Tuska i z jego wskazania. Łatwo wyliczyć wszystkie błędy i winy pani premier, wszystkie nieporadności (zwłaszcza na początku premierowania), grymasić w sprawie stylu kampanijnego i stylu uprawiania polityki personalnej. Ja osobiście nie mogę na przykład wybaczyć doprowadzenia przez Kopacz niejakiego Grzegorza Napieralskiego do mandatu senatorskiego, dla tandetnego efektu. A takich zagrywek było więcej.
Niemniej myślę, że misję Ewy Kopacz trzeba uszanować, oddać sprawiedliwość, zwłaszcza że Platforma Obywatelska walkę widowiskowo przegrała, najpierw o prezydenturę, a potem o parlament. Niby to lider jest w największym stopniu za wynik walki odpowiedzialny, to prawda. Ale zadajmy sobie pytanie, czy istniała szansa, by tej walki można było nie przegrać.
Oczywiście, można rysować scenariusze odwrócenia historii – niby jak mało zabrakło Komorowskiemu, jak mało zabrakło, żeby PiS nie mógł rządzić samodzielnie… Ale można snuć i takie: co by było, gdyby to ktoś inny ciągnął przez miniony rok Platformę?