Zapewne do tej decyzji przyczyniły się dość powszechne krytyczne opinie na temat wystąpienia na pierwszym posiedzeniu nowo powołanego Sejmu ustępującej pani premier, które rzeczywiście było nieudane, do tego nerwowe i dość nieporadne formalnie.
Ewa Kopacz jest w polityce od lat, a od roku w jej pierwszej linii, i to w okresie najgorętszym, więc różnorodnych doświadczeń i przeżyć jej nie brakowało. Zapewne dlatego też umiała podjąć decyzję trafną, gdy przyszło mierzyć się z kolejną porażką. Bo coraz więcej znaków ją zapowiadało. Myślę, że trzeba uszanować tę odwagę i tę dzielność pani Kopacz.
Jest wreszcie też sposobność, by uczciwie ocenić roczne przewodniczenie Platformie przez Ewę Kopacz, niejako w zastępstwie Donalda Tuska i z jego wskazania. Łatwo wyliczyć wszystkie błędy i winy pani premier, wszystkie nieporadności (zwłaszcza na początku premierowania), grymasić w sprawie stylu kampanijnego i stylu uprawiania polityki personalnej. Ja osobiście nie mogę na przykład wybaczyć doprowadzenia przez Kopacz niejakiego Grzegorza Napieralskiego do mandatu senatorskiego, dla tandetnego efektu. A takich zagrywek było więcej.
Niemniej myślę, że misję Ewy Kopacz trzeba uszanować, oddać sprawiedliwość, zwłaszcza że Platforma Obywatelska walkę widowiskowo przegrała, najpierw o prezydenturę, a potem o parlament. Niby to lider jest w największym stopniu za wynik walki odpowiedzialny, to prawda. Ale zadajmy sobie pytanie, czy istniała szansa, by tej walki można było nie przegrać.
Oczywiście, można rysować scenariusze odwrócenia historii – niby jak mało zabrakło Komorowskiemu, jak mało zabrakło, żeby PiS nie mógł rządzić samodzielnie… Ale można snuć i takie: co by było, gdyby to ktoś inny ciągnął przez miniony rok Platformę?
Ewa Kopacz ciągnęła ten wóz właściwie sama, przy obstrukcji i zaniechaniach aparatu partyjnego, przy zanikającej energii całej partii, niejako oddającej pole jeszcze przed walką. I wcale dla tej partii tak znowu mało nie ugrała. Można było sobie wyobrazić, jak Platforma nurkuje poniżej 20 proc. poparcia. Mówimy o partii porzuconej przez Donalda Tuska, też przez niego osłabionej i niewysprzątanej, nieprzygotowanej do zmiany warty, coraz bardziej oddalonej od społeczeństwa, partii wypasionych kocurów.
Odejście Ewy Kopacz jest jednak decyzją słuszną, bo jakby nie szanować pani premier za to, co starała się robić, trzeba jasno powiedzieć, że jej dalsze liderowanie PO byłoby jak nic nieszczęściem, spychałoby partię w jakiś marazm przeplatany dygotem. Zawsze wisiałoby też nad głową dręczące pytanie: czy przywódca przegranej partii nie powinien ustąpić i dać szansy innym? No bo taka jest – czy raczej powinna być – norma polityczna.
Pozostaje jeszcze pytanie, czy tym innym powinien być Grzegorz Schetyna. Ale ono należy do innego trochę zbioru.