Andrzej Duda potrzebował jakichś trzech minut, by przedstawić swoje stanowisko w sprawie najpoważniejszego kryzysu ustrojowego w dziejach wolnej Polski. Mówił do obywateli wedle starej zasady: porozmawiajmy jak czekista z czekistą.
Prezydent nie pozostawił złudzeń. Po pierwsze wobec tego, że bez odstępstw realizuje linię swojej partii. Przygotowanie artyleryjskie do wystąpienia głowy państwa dał – i wyznaczył jej ton – choćby marszałek Sejmu Marek Kuchciński („Decyzje Trybunału Konstytucyjnego wywołują niesmak i zniechęcenie do tej instytucji, przypuszczam, jak u większości Polaków. (…) Potrzebna jest całkiem nowa ustawa (…), która wyłoni TK, który będzie rzeczywiście stał na straży porządku prawnego w Polsce (…) Wybory, które zostały wczoraj dokonane, tzn. wyłonienie pięciu sędziów TK przez Sejm, są ważne. I tylko tyle”).
O pomniejszych politykach PiS nie wspominając… Andrzej Duda podjął tę interpretację. Jak posłuszny uczeń powtarza nauki surowych mistrzów.
Nie ma więc nadziei (jeśli ktokolwiek ją jeszcze żywił), że będzie choćby próbował być prezydentem obywateli o innych niż pisowskie poglądach. Komunikat był tak krótki, bo sprowadzał się do pokazania, kto tu teraz rządzi (nie bez powodu kilka lat temu popularne w tej formacji hasło brzmiało po prostu: „teraz, k…, my”).
Nie ma też szans, po drugie i najważniejsze, że Pałac Prezydencki stanie się znaczącym ośrodkiem na mapie instytucji państwa. Przejawem żałosnej bezradności, czy raczej ubezwłasnowolnienia, było to, że osoba mająca pełnić funkcję głowy państwa nie potrafiła (czy raczej nie chciała) zaproponować jakiegokolwiek planu na rozwiązanie pata, który to pomysł byłby do przyjęcia z konstytucyjnego punktu widzenia (mimo że prawnicy suflowali kilka rozwiązań).