Czas pogardy
Karol Modzelewski o niesprawiedliwości dziejów i radości z niszczenia innych
Jacek Żakowski: – Kim jest Lech Wałęsa?
Karol Modzelewski: – Chłopsko-robotniczym przywódcą wielkiej plebejskiej rewolucji.
Czyli Solidarności.
Solidarność to była forma instytucjonalna. A istotą było zrzucenie skorupy konformizmu przez miliony ludzi, którzy nagle postanowili sami o sobie stanowić. O swoim życiu, zakładzie pracy, kraju. Mogę otworzyć nawias?
Oczywiście.
W czasach Lechosława Goździka, czyli ludowego trybuna Października 1956 r., aparatczycy mówili o polskiej klasie robotniczej, że jest jedną nogą na zagonie.
Że to chłopi.
Żaden proletariat, tylko chłopi przeniesieni do miast i pracujący w fabrykach. A Wałęsa był z samego dna chłopskiej biedy. Robotnicy przeważnie jedną nogą tkwiący na zagonie nieomylnie rozpoznawali w nim swego. Oni go rozumieli bez słów. A inteligencja rozumiała go przez inteligenckich doradców – przez Mazowieckiego, Geremka, Kuronia. Wałęsa wniósł do ruchu ducha plebejskiej rewolty, a doradcy wnosili rozsądek, żeby ta rewolta nie sprowadziła nieszczęścia. Wałęsa umiał to skleić. Dzięki temu konflikt nie stał się tak gorący, żeby go mogła rozstrzygnąć tylko inwazja sowiecka.
To dało nam kilkanaście miesięcy wolności w 1980 i 1981 r. Więc dlaczego ta sama z grubsza masa...
...plebejska?
...chłopsko-plebejska, która go wtedy wielbiła, a dziś głosuje na PiS, w tak dużej części z radością obserwuje, jak pisowcy topią go w szambie?
To nie jest tylko chłopsko-plebejska przypadłość. Dziennikarze też biorą w tym udział z rozkoszą.
I wielu historyków.
To po co tak brzydko mówić o plebejskiej części narodu?
Bo to był jego świat, który za nim poszedł i go wyniósł.