Prezydent, premier, ministrowie – kiedy łamią konstytucję, sięgają po władzę, która im nie przynależy – nie są bezkarni. To dla władzy groźne memento. I nadzieja dzisiejszej opozycji. Tropiąc mało widoczny Trybunał Stanu, zasięgnąłem najpierw opinii dwóch profesorek uniwersytetu, które były sędziami w tym dostojnym gronie. Eleonora Zielińska mówi, że poza krótkim zaprzysiężeniem tylko raz przez dwie kadencje (2001–05 i 2011–15) miałaby okazję uczestniczyć w posiedzeniu, ale akurat była za granicą. Zresztą wniosek wówczas rozpatrywany przeciw byłemu ministrowi skarbu Emilowi Wąsaczowi miał tyle błędów formalnych, że nie można było mu nadać dalszego biegu. Prof. Ewa Gruza (sędzia w kadencjach 2005–11) pyta: – Czy warto utrzymywać organ czysto fasadowy? Intencje powołania Trybunału są może i szlachetne, ale przecież nie spełnia on żadnej roli? Przecież to nawet nie jest straszak! Nawiasem mówiąc, bezrobotni sędziowie Trybunału nie muszą mieć wyrzutów sumienia, bo wbrew plotkom, że są sowicie wynagradzani – nie pobierają żadnego uposażenia.
– Ci, co dziś straszą Trybunałem, niech prześledzą los wszystkich skarg – radzi prof. Gruza. Rzeczywiście, przez całe ćwierćwiecze tylko jedna jedyna sprawa została rozpatrzona i zakończona w II instancji – afera alkoholowa. Za dopuszczenie do niekontrolowanego napływu ogromnych ilości importowanego spirytusu do kraju w latach 1989–90 ministrowi ds. współpracy gospodarczej z zagranicą i prezesowi Głównego Urzędu Ceł zakazano pełnienia funkcji publicznych przez 5 lat. Proces zakończył się zresztą dopiero 6 lat po wybuchu afery.