Zjednoczone – na użytek konferencji prasowej – siły Ministerstwa Spraw Wewnętrznych (minister Mariusz Błaszczak) i służb specjalnych (koordynator Mariusz Kamiński) ogłosiły, że przygotowują zestaw przepisów mających ograniczyć zagrożenie terroryzmem. Nie przez przypadek zrobili to tuż po tragicznych wydarzeniach w Brukseli. Szef sejmowej komisji ds. służb specjalnych Marek Opioła (PiS) jeszcze kilka dni przed zamachami oświadczył, że jest przeciwny, „by tak ważną ustawę wprowadzać naprędce. Nie chcemy, by stawiano nam zarzuty działania pod publiczkę”.
Na razie z projektem nie został zapoznany nawet cały skład Rady Ministrów, a pod obrady parlamentu (czyli w praktyce do zatwierdzenia) ma trafić dopiero w maju. A przecież równocześnie nowe rozwiązania mają służyć m.in. zapewnieniu bezpieczeństwa nie tak odległemu szczytowi NATO (8–9 lipca, Warszawa) i Światowym Dniom Młodzieży (26–31 lipca, Kraków).
Takim tempem zaniepokojona jest Katarzyna Szymielewicz, prezeska Fundacji Panoptykon, zajmującej się ochroną praw człowieka. – Rząd chce wywołać dyskusję nad projektem, którego jeszcze nie pokazał. To może służyć rozładowaniu emocji, dzięki czemu łatwiej będzie przepchnąć nawet bardzo kontrowersyjny projekt.
Pozorne poczucie kontroli
Ujawnione dotąd pomysły są mieszanką rozwiązań potrzebnych, zbędnych (bo dublujących stare przepisy) oraz groźnych dla obywateli. Potrzebne wydaje się choćby wprowadzenie hierachii i podziału kompetencji między służbami zajmującymi się ochroną przed terroryzmem. Przyznanie wiodącej roli ABW jest motywowane dobrą pracą działającego w jej strukturach Centrum Antyterrorystycznego. Jest nadzieja, choć słaba, że skończą się przepychanki między służbami.