Żeby zamanifestować poparcie dla PiS na obchodach smoleńskich, nie wystarczyło tylko maszerować.
Na początek obchodów – mszę w kościele seminaryjnym i złożenie kwiatów pod Pałacem o 8.41, w godzinie katastrofy, Janusz, lat 65, nie zdążył. Obejrzał za to wszystkie emitowane z telebimów filmy autorstwa Joanny Lichockiej o panu prezydencie Lechu Kaczyńskim oraz jego rodzinie, które puszczano na zmianę z odmawianiem różańca. Był na Anioł Pański o 12 – kiedy zrobiło się najtłoczniej, i na występie chóru z Białorusi – gdy mała dziewczynka, trzęsącym się głosikiem po polsku z rosyjskim akcentem, śpiewała pieśni o Katyniu, wszystkie kobiety naokoło płakały. Dotrwał aż do przemówienia prezydenta Andrzeja Dudy po 16 – ale na Jarosława Kaczyńskiego, który nakazał zbyt pochopnie nie wybaczać, już nie został. Obejrzał w telewizji, u siebie w Garwolinie.
Każdy coś tam miał. Flagę jako opaskę na uszy, sztandar niesiony po kibicowsku na ramionach lub zawiązany na biodrach. Marek z południa Polski zamienił się w żywy sztandar: biała czapka, czerwona bluza, na dłoniach biało-czerwone rękawice zrobione z czapek Świętego Mikołaja. To, co go tu przygnało, to – jak w przypadku pozostałych – potrzeba, żeby wreszcie coś się zadziało w sprawie tego Smoleńska. Już dość ma Polski biernej i bezczynnej. Przyszedł czas rozliczeń.
Strój był jednym z ważniejszych środków wyrazu. Oszczędny styl tzw. elity krzyża smoleńskiego tutaj się nie sprawdzał. Obrońca krzyża Marian Jurkiewicz z dyskretnymi biało-czerwonymi plakietkami „Pamiętamy Katyń – Smoleńsk” i „Żądamy prawdy” przemykał niezauważony. Tymczasem uczestnicy marszu masowo robili sobie zdjęcia z przebranym za korsarza Sławomirem Ziębińskim (publicysta prawicowego kanału na YouTube neon24) i z Radziem Siedleckim, przechadzającym się z krzyżem i figurką Lecha Kaczyńskiego (sam o sobie mówi: „jestem prawicowy celebryta, z internetowej Telewizji Narodowej”).