Jarosław Kaczyński w kilku swoich ostatnich publicznych wystąpieniach zapowiedział pogłębienie i przyspieszenie rewolucji, na czele której stoi i której codziennie doświadczamy, począwszy od pierwszej awantury wokół Trybunału Konstytucyjnego. Prezes PiS używa różnych pojęć i słów, niemniej wszystkie one zapowiadają wielkie wzmożenie polityczne obozu rządzącego, zdyscyplinowanie oddziałów przy jednoczesnym ich przeglądzie, podniesienie wymagań wobec kadr.
Jeśli się nam zdawało, że Jarosław Kaczyński pędzi, że otwiera kolejne fronty, wydając wojnę wszystkim, którzy nie chcą mu się podporządkować, wszystkim, którzy nie pasują do jego wizji i celów, to musimy pojąć, że jest to dopiero początek. Że tych frontów będzie więcej, a szybkość i radykalizm wprowadzanych zmian, „dobrych zmian”, zadziwi i zapewne przestraszy Polaków, nawet tych, którzy im sprzyjają.
Już lista przygotowanych ustaw jest długa, przygotowana do przyjęcia bez większej ceregieli przez większość sejmową lub wręcz procedowana na poziomie realizacyjnym, a następne są rychtowane na zapleczu.
Cały obóz PiS jest w pełnej gotowości, utrudzony na owym zapleczu, ale też w parlamencie, w komisjach, na sali sejmowej, w kuluarach i w mediach, gdzie codziennie wygłasza jak jeden mąż swoje komunikaty dnia, nie odpuszczając opozycji, niezwykle przy tym agresywny i, mówiąc eufemistycznie, niegrzeczny.
Na 2 maja już jest zapowiadane jako ważne przemówienie Jarosława Kaczyńskiego, adresowane do partii, ale też, a jakże, do Polaków, do Narodu. Już się można bać.
Tego rodzaju wzmożenia wymagają wzbogacenia symbolicznego, opakowania w idee i wartości. Znamy wiele z tych symboli, w ostatnim czasie tę rolę odgrywa kult Żołnierzy Wyklętych. I oczywiście, niezmiennie, kult smoleński, czasami lekko wystudzany (zwłaszcza w kampaniach wyborczych), częściej podgrzewany.