Z polską demokracją jest z grubsza jak z dorożkarską szkapą, którą właściciel-sknera już-już prawie oduczył jedzenia… ale zdechła. A polscy demokraci są, niestety, tacy jak sknerus-dorożkarz. Nic im się z zejściem naszej demokracji sensownie nie kojarzy. „No, niestety, zdechła! Szkoda. Miła była”. „Może to taka moda w tym sezonie, że demokracje liberalne padają?”. „Może to wina Kaczora, Zandberga, plam na Słońcu albo faz Księżyca?”.
Zdawało się do niedawna, że „polska bezwinność” to specyfika narodowej prawicy. Bo jak Polacy mogliby być winni? Teraz widać, że jest to ogólna polska przypadłość rozciągająca się też na liberalno-demokratyczne centrum. Bo demokraci też są oczywiście niewinni. Przecież my zawsze byliśmy za demokracją. I to jak! Pozwólcie, że spytam wprost: czy rzeczywiście?
Najpierw trzeba sobie uświadomić, że wbrew różnym legendom demokracja, jaką mamy na myśli, niestety, nie jest stanem naturalnym. To XX-wieczny zachodnioeuropejski fenomen, który objął też część dawnych brytyjskich kolonii. Nigdzie i nigdy wcześniej nie było tak, żeby wszyscy dorośli wybierali władzę, jaka im się podoba. W Europie pierwszej połowy XX w. ten eksperyment poniósł kompletne fiasko. Po 20 latach skończył się wielką wojną, w której zamordowano wiele milionów ludzi, bo większość demokracji oddała władzę wariatom, szaleńcom, dyktatorom. Za drugim razem poszło dużo lepiej. Przez pół wieku szło dobrze. Nawet bardzo dobrze. Aż się teraz zacięło. Może nawet skończyło.
Radykalna zmiana
Demokracja stanęła dęba nie tylko w Polsce i centralnej Europie. Prawie na całym Zachodzie liberalne demokracje czują się zagrożone.