Kpt. Samson przemawia do swojego plutonu niczym kaznodzieja. Niektórzy słuchają na stojąco. Część klęczy na jednym kolanie, co jeszcze potęguje wrażenie, że to bardziej kazanie niż odprawa. Gdyby mniej rzucał mięsem, naprawdę można by się pomylić. – Wierzcie mi, chłopcy, że to kurewsko udany dzień na strzelanie – mówi. – I dlatego wyprujcie z siebie flaki, bo szkoda byłoby zmarnować taką szansę. Trudno powiedzieć, czy dzień jest aż tak cudowny, bo słońce nad poligonem w Drawsku Pomorskim stoi już dosyć wysoko i grzeje jak cholera. Ale żołnierze każdy tekst Samsona potwierdzają zbiorowym pomrukiem ou. Albo czymś w tym stylu, bo ciężko się zorientować, co tak naprawdę mówią, nie licząc tego, że każde kolejne ou jest coraz głośniejsze i mocniejsze. I chyba o to w tym wszystkim chodzi.
Po Samsonie przemawia sierżant Reid i ten to dopiero potrafi dobitnie powiedzieć, o co mu chodzi. Za lewym uchem Reid ma wytatuowane trzy gwiazdki, ale to jedyna oznaka luzu. Reid mówi o zasadach zachowania bezpieczeństwa. A raczej o tym, co się stanie, jeśli któryś z żołnierzy tych zasad nie zachowa. W dużym uproszczeniu każdy taki żołnierz będzie tego gorzko żałował. Ostatnie słowa Reida zakłóca ryk silników czterech transporterów opancerzonych Bradley, które majestatycznie wynurzają się zza wzgórza. Z daleka wyglądają jak ogromne owady. Z bliska jak coś, czego nie chciałoby się spotkać na swojej drodze.
Poligon jest spory. Nie mniejszy niż zapotrzebowanie na paliwo bradleyów z 1. Brygady Zmechanizowanej wchodzącej w skład 3. Dywizji Piechoty z Fort Stewart w stanie Georgia.