Było tak: najliczniejsza partia, blisko 140 tys. członków, najstarsza, mająca ponad 120 lat tradycji, od 1989 r. praktycznie zawsze u władzy, z opinią takiej, która z każdym się dogada (choć różnie bywało). W dodatku potęga w samorządach wszystkich szczebli, a zwłaszcza tych od powiatu w dół. W rozmaitych agencjach rolnych panowanie praktycznie niezakłócone. I jeszcze szereg znanych liderów – od krzykliwych populistów do wyrachowanych pragmatyków. Zawsze na stanowiskach: marszałków i wicemarszałków Sejmu, ministrów. I jeszcze zaplecze: ochotnicze straże pożarne, koła gospodyń wiejskich, związkowe organizacje rolnicze.
Jest tak: tradycja i owszem pozostała, ale członków partia dopiero liczy, bo trwa kampania przed listopadowym kongresem i okaże się, kto wytrwał. Po raz pierwszy po 1989 r. w wyjątkowo zmarginalizowanej opozycji. Najmniejszy, liczący ledwie 16 posłów, klub nie ma nawet wicemarszałka Sejmu, nie przewodniczy żadnej sejmowej komisji, wyrugowano go z komisji do spraw służb specjalnych, choć wcześniej każdy klub miał w niej przedstawiciela. Dawnych liderów wyborcy z Sejmu wymietli, pozostali głównie debiutanci niemający doświadczenia w parlamentarnych grach, nierozpoznawani przez dziennikarzy. Z mediów, zwłaszcza publicznych, praktycznie zniknęli.
Zły sen
Dalszej dewastacji PiS dokonało w terenie. Kilkuset działaczy straciło posady w rolniczych agencjach od ręki, praktycznie jednego dnia, i to nie tylko stanowiska kierownicze. Każde mające znaczenie objęła „dobra zmiana”. Pieniądze OSP wydzielają obecnie wojewodowie, co ogranicza niezależność tej organizacji.