Ten satelita spadł mu jak z nieba. Ucieszył się, kiedy przed 10 laty stowarzyszenie dostało w prezencie dekoder i antenowy talerz. Polskie filmy będą atrakcją, przyciągną ludzi, pomyślał. Włączył komedię „Sami swoi”, która zawsze bawi. Ale po 15 minutach Kresowiacy zaczęli marudzić: Przerzuć na ten kanał, gdzie jest „Biedna Nastia”. Czyli łzawy rosyjski serial.
– Przełączyłem, wyszedłem na ulicę i zacząłem rzucać kurwami. Paskudnie mi się zrobiło na duszy – Walenty Wakoluk, prezes Stowarzyszenia Kultury Polskiej im. Ewy Felińskiej w Łucku na Ukrainie, do dziś nie może tego przeżyć. Patriotyzmu był uczony od małego. Pamięta, jak go dziadek wołał co roku każdego 11 listopada: Chodź no, naleję kieliszeczek, powąchasz świątecznej wódeczki.
Rodzina Walentego, po mamie z Doboszyńskich, uciekła w 1943 r. przed rzezią z rąk ukraińskich partyzantów z Winnicy na Polesie. Zatrzymali się w Kołkach, ale i ta wieś została spalona przez UPA. – Część rodziny wyrąbano. Reszta przeżyła, ukryta przez ukraińską rodzinę Sadowych. Siedzieli na strychu, a na dole bojownicy spod znaku tryzuba pili gorzałkę – dopowiada Walenty, rocznik 1956. W domu było polskie radio, starsze pokolenie pamiętało piosenki Hanki Ordonówny, a to Walentego słuchało Grechuty, Niemena i tego, że dziwny jest ten świat.
Wakoluk: – Tu, gdzie się urodziłem, jest moje miejsce, kultura i emocje.
Oryginalni i dekoracyjni
Po 1990 r. postsowiecka gleba zaczęła uwalniać polskie pędy. W łuckiej katedrze było Muzeum Ateizmu. Katolicy chcieli odzyskać kościół. Grzegorz Rolinger, łucki artysta muzyk na emeryturze, pamięta, jak przed Wielkanocą 1991 r.