Jest 22 czerwca 2006 r. Jerzy Ziobro – 71-letni lekarz z Krynicy – przyjeżdża do kliniki kardiologii Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie. Jego syn Zbigniew jest ministrem sprawiedliwości i prokuratorem generalnym w pierwszym rządzie PiS. Atmosfera jest napięta: politycy grożą lekarzom, że weźmie się ich „w kamasze”. Ojciec ministra jest dla krakowskich lekarzy pacjentem szczególnym. Biegają wokół niego, starają się.
Choć z Krynicy na oddział kardiochirurgii w Nowym Sączu jedzie się najwyżej pół godziny, rodzina decyduje się jednak na Kraków. Nalegają na skierowanie do tej właśnie krakowskiej kliniki, bo mają tu znajomego lekarza.
2 lipca, po północy, Jerzy Ziobro umiera. Co się wydarzyło przez te 10 dni? Pacjent choruje na serce. Lekarze przeprowadzają koronarografię (badanie drożności tętnic w sercu). W trzech tętnicach stwierdzają zwężenia. Kardiolodzy mają do wyboru dwie drogi: stentowanie, czyli wszczepienie sprężyny rozszerzającej tętnicę, albo wszczepienie by-passów. Wybierają to pierwsze. W czasie tego pobytu w szpitalu chory miał cztery koronarografie i dwa zabiegi stentowania. Za drugim razem dochodzi do powikłań. Tuż przed północą wezwani na pomoc oskarżeni dziś lekarze, którzy mieli wtedy wolne, jeden z Rzeszowa, drugi zaraz po dyżurze, przyjeżdżają do krakowskiego szpitala. Zdążyli, jednak Jerzy Ziobro umiera w drodze z oddziału do pracowni hemodynamiki. Lekarze stwierdzają, że zamknięte przez skrzepy stenty doprowadziły do zawału.
Miesiąc później brat ministra sprawiedliwości Witold Ziobro składa doniesienie do prokuratur na czterech lekarzy. Zarzut: narażenie ojca na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia.