GRZEGORZ RZECZKOWSKI: – Podczas szczytu NATO Warszawa przypominała bardziej otoczoną murami dzielnicę rządową w Bagdadzie niż europejską stolicę. I tak jest zawsze, gdy przyjeżdża ktoś ważny. Nie da się inaczej?
GRZEGORZ MOZGAWA: – Niestety nie. Przy organizacji tak dużej imprezy nic, podkreślam: nic, w kwestii bezpieczeństwa nie może być poza kontrolą. Sprawdzone musi być wszystko, skąd może pojawić się zagrożenie, łącznie ze studzienkami kanalizacyjnymi. I każde jego potencjalne źródło musi zostać wyeliminowane, łącznie z przysłowiowym koszem na śmieci w pobliżu trasy przejazdu vipów. Jedna z naczelnych zasad służb mówi, że lepiej zrobić jeden krok za dużo – oczywiście w granicach rozsądku – i z tego się tłumaczyć, niż jeden za mało i doprowadzić do nieszczęścia. Poza tym prewencja zawsze kosztuje mniej.
Służby zawsze tak mówią. Bo tak im wygodniej.
To nie służby są organizatorami tak ważnych spotkań politycznych i to nie służby decydują o ich programie. Służby tylko dostosowują się do tego, co ustalą politycy i urzędnicy. W tym przypadku kwatery głównej NATO w Brukseli, władz polskich i administracji w Waszyngtonie, która odpowiada za bezpieczeństwo prezydenta USA. Powiem tylko tyle, że służby amerykańskie są wręcz przewrażliwione na tym punkcie, a organizacja takich imprez to jest długa przepychanka. Wszyscy stawiają żądania w kwestiach bezpieczeństwa i to – proszę wierzyć – to są dopiero wygórowane żądania. Zamykanie ulic jest rzeczywiście uciążliwe i może irytować. Ale inaczej musielibyśmy zapewnić każdemu ważniejszemu uczestnikowi imprezy opancerzone auto. Tylu nie ma nie tylko w Polsce, ale i w Europie.
Po co w ogóle organizować takie imprezy w Warszawie? Nie lepiej byłoby np. w Arłamowie, gdzie przygotowywała się do Euro reprezentacja Polski? Tam można zamknąć i otoczyć wojskiem wszystko wokoło.
A gdzie by pan rozlokował cztery tysiące uczestników? Gdzie posadzić kilkadziesiąt samolotów? Oczywiście jest kilka miejsc w Polsce poza Warszawą, które są w stanie zaoferować odpowiednie warunki do przeprowadzenia takiej imprezy, czyli mieć odpowiedniej wielkości halę i bazę hotelową. Ale pamiętajmy, że intencją organizatorów, w tym prezydenta Bronisława Komorowskiego, który zgłosił kandydaturę Warszawy do organizacji szczytu, było pokazanie światu Polski i jej stolicy. Warszawa ze swoją historią ma silne znaczenie symboliczne, czego nie mają inne miasta, co na pewno nie pozostało bez wpływu na to, że szczyt w ogóle odbył się w Polsce.
Tylko dla przeciętnego człowieka jakie to ma znaczenie? Nikt się nie będzie identyfikował z organizacją, która odgradza się od ludzi.
Zabrzmi to może brutalnie, ale tego typu wydarzenia jak szczyt NATO nie są organizowane z myślą o dostępie dla ludzi, tak jak mecze piłkarskie podczas Euro czy nawet indywidualne wizyty najważniejszych przywódców. Na szczyt nie przyjeżdża się na spotkania z mieszkańcami tego czy innego miasta, tylko po to, by załatwić rzeczy o wiele bardziej istotne, dotyczące globalnego bezpieczeństwa. Na nic innego nie ma czasu. Przecież ten szczyt trwał tak naprawdę tylko 24 godziny. Takie spotkania jak dwa lata temu na placu Zamkowym z prezydentem Obamą można, a nawet trzeba organizować, ale powtarzam – podczas wizyt indywidualnych, gdy grafik jest o wiele mniej napięty.
Od wszystkich ekspertów od terroryzmu można usłyszeć, że najlepszą ochroną przed atakami terrorystycznymi jest dobre rozpoznanie zagrożeń, tzn. dobry wywiad. I że przed atakiem tzw. samotnego wilka nie da się ustrzec. My widzieliśmy policjantów na każdym krawężniku, którzy i tak by sobie z tym nie poradzili.
Myśli pan, że byli tam tylko tacy policjanci? Nie bądźmy naiwni. Chociażby zabezpieczenie tras przejazdu oznacza m.in. zaangażowanie funkcjonariuszy operacyjnych, czyli nieumundurowanych i strzelców wyborowych rozlokowanych na dachach budynków.
Jeśli coś mnie zdziwiło, co działo się wokół szczytu, to było to, co zrobiło wojsko. Nie wiem, jak można było się zgodzić i pokazać GROM, a szczególnie metody jego działania, i sprzęt, którym dysponuje. Sam pierwszy raz widziałem ich zestawy szturmowe z wielopoziomowymi drabinami. Za dużo było wokół tego propagandy. Inaczej nie da się tego nazwać.
Można powiedzieć – terroryści osiągnęli cel. Wywołali poczucie zagrożenia i zamknęli polityków w twierdzy.
Tak to rzeczywiście może wyglądać. Bo gdyby nie było zagrożenia terrorystycznego, nie byłoby takich środków bezpieczeństwa. Ale też nie przesadzajmy. Powtarzam – nie po to politycy przyjechali do Warszawy, by spotykać się z ludźmi. Robią to przy innych okazjach.
Zapominamy też o innej ważnej sprawie. Środki bezpieczeństwa na Stadionie Narodowym i w jego pobliżu nie miały chronić wyłącznie przed atakiem terrorystycznym. Także przed wyciekiem tajnych informacji. Założę się, że Rosja stanęła na głowie, by dowiedzieć się, o czym rozmawiano podczas poufnych spotkań. Ich wywiad jest naprawdę dobry i bardzo aktywny.
Grzegorz Mozgawa, generał dywizji rezerwy, szef Biura Ochrony Rządu w latach 2001–2005. Obecnie jest prezesem zarządu firmy zajmującej się ochroną.