Z faktu, że od 2018 r. likwidacji ulegnie NFZ, a pieniądze na leczenie dzielić będą wojewodowie, nie wynika jeszcze, że znikną kolejki, a pacjenci leczeni będą skuteczniej i bez zbędnej biurokracji. Wynika natomiast zapowiedź nieuchronnego bałaganu, wynikającego z kolejnej rewolucji.
Konstanty Radziwiłł, ogłaszając kolejną rewolucję w systemie ochrony zdrowia, kupuje sobie czas. Pacjentom nie dając nic w zamian.
Mamy wierzyć, że od 2018 r. będzie lepiej. Do tej pory w kolejkach do publicznej służby zdrowia przybędzie około 2,5 mln pacjentów. To osoby, które obecny system uznawał za nieubezpieczone, ponieważ nie płaciły składek i nie były zarejestrowane jako bezrobotne. Głównie osoby pracujące za granicą. Nawet bowiem posiadacze umów śmieciowych byli ubezpieczeni, ponieważ płacili od nich podatki. Teraz emigranci, niepłacący w Polsce składek na leczenie, będą mieli takie samo prawo do opieki zdrowotnej jak pracujący w kraju. Ale służba zdrowia nie dostanie na ich leczenie dodatkowych pieniędzy. Kolejki do lekarzy będą musiały się wydłużyć. Zamiast lepiej będzie gorzej.
Lepiej ma być dopiero od stycznia 2018 r, kiedy zlikwidowany zostanie NFZ. Dlaczego? Nie wiadomo. Wiadomo, że publiczna służba zdrowia stanie się bardziej upolityczniona, ponieważ podlegać będzie wojewodom, czyli reprezentantom rządu. Urzędnicy wojewodów będą się dopiero uczyć rozdzielać pieniądze między placówki i z pewnością będą popełniać liczne błędy.
Na jakiej podstawie mamy wierzyć, że zrobią to lepiej niż urzędnicy NFZ? Na to pytanie minister Radziwiłł nie odpowiada. Nie zastanawia się też, jakim cudem jego władza nad wojewodami ma być bardziej skuteczna niż nad NFZ? Politycznie przecież pozycja wojewodów z PiS jest o wiele silniejsza niż Konstantego Radziwiłła, który do tej partii nie należy.