Miej własną politykę.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Sarmaci dyplomacji

Chwieje się porządek Europy, a PiS zastępuje politykę zagraniczną chaotycznymi okrzykami plemiennymi

Jarosław Kaczyński nie jest populistą, który  w zaciszu prowadzi politykę państwową. Jest gorzej. Jarosław Kaczyński jest sarmatą. Jarosław Kaczyński nie jest populistą, który w zaciszu prowadzi politykę państwową. Jest gorzej. Jarosław Kaczyński jest sarmatą. Jerzy Dudek / Forum
Dyplomacja za PiS przestała mieć zdolność tworzenia bardziej skomplikowanych projektów.
Sarmacja to szczery – ba, żarliwy – patriotyzm. Ale i archaiczne przekonanie, że to Polacy zrodzili całość prawdy, dobra i piękna w świecie.Archiv Gerstenbe/Ullstein Bild/BEW Sarmacja to szczery – ba, żarliwy – patriotyzm. Ale i archaiczne przekonanie, że to Polacy zrodzili całość prawdy, dobra i piękna w świecie.
Marcin Bosacki, do 31 lipca ambasador RP w Kanadzie.Wojciech Stróżyk/Reporter/EAST NEWS Marcin Bosacki, do 31 lipca ambasador RP w Kanadzie.

Po niecałym roku rządów PiS Polska ma gorsze stosunki z Waszyngtonem, Brukselą, Berlinem, Paryżem, Kijowem i kilkunastoma innymi ważnymi partnerami. Stosunki z Londynem się nie zmieniły, ale ich znaczenie po Brexicie dramatycznie maleje. Nie da się robić poważnej polityki z samym Wyszehradem, który kilka lat temu był dla Polski wykorzystywaną zręcznie jedną z opcji, dziś – wsparciem jedynym.

Tymczasem wokół jest groźnie. Siłowe zmiany granic w Europie – czego niewielkim w sumie kosztem dokonała Rosja. Podawanie w wątpliwość zobowiązań sojuszniczych w ramach NATO – co deklaruje polityk, który wkrótce może zostać prezydentem USA. Dezintegracja UE na grupy różnych prędkości (w efekcie niesolidarne i słabe). Chaos na Bliskim Wschodzie. Do tego Brexit, kryzys migracyjny, Turcja wyraźnie odsuwająca się od Zachodu…

Miesiąc temu zakończył się szczyt NATO w Warszawie, który niewątpliwie był sukcesem organizacyjnym. Ale już sukces polityczny jest niepełny. Postanowienia wojskowe są niezłe, ale tylko jako sygnał dla Moskwy i pierwszy krok wzmacniania Sojuszu. Cztery bataliony oczywiście nie gwarantują bezpieczeństwa wschodniej flance NATO.

Dla Polski porażką jest to, że prezydent USA uznał za konieczne publicznie (a inni przywódcy w kuluarach) okazać nieufność ekipie PiS z powodu Trybunału Konstytucyjnego i przypomnieć, że głównym spoiwem NATO nie są czołgi, lecz wartości. Krytykowanie gospodarza szczytu przez największego sojusznika to rzecz w dyplomacji niespotykana. Szczyt mógł też przynieść wybranie Polaka na jedno z najwyższych stanowisk w NATO. Niestety, rząd PiS zablokował dwóch polskich kandydatów, gdyż ci, ambasadorowie z ogromnym doświadczeniem, byli „zbyt bliscy reżimu Tuska i Sikorskiego”.

Czy inna, bardziej przyjazna Obamie i Merkel, ekipa uzyskałaby na szczycie więcej? Być może, ale to pytanie dziś jałowe. Podstawowy kłopot tkwi w czym innym – Polska polityka zagraniczna na spotkanie NATO doczołgała się, zamiast rozpocząć nim nowy plan. Po niezłym szczycie nadeszła dyplomatyczna pustka.

Bez strategii

Polska nie ma, niestety, na groźne czasy jakiejkolwiek strategii. Przez 10 miesięcy od wygranych wyborów PiS nie stworzyło dokumentu programowego w sprawach międzynarodowych. Teoretycznie obowiązuje jeszcze pięcioletnia strategia Tuska i Sikorskiego, ale rząd PiS się z niej wypisał, zwłaszcza z celu pierwszego: „Silna Polska w silnej unii politycznej: budowanie Unii konkurencyjnej, solidarnej i otwartej oraz bezpiecznej”. Szczyt pokazał, że problem jest też z punktem drugim: „Polska – wiarygodny sojusznik w stabilnym ładzie euroatlantyckim”.

Przy braku nowego spisanego programu strategię międzynarodową Polski według PiS można próbować zrozumieć z wystąpień (zwłaszcza prezesa Kaczyńskiego), programu wyborczego, wreszcie z exposé ministra Waszczykowskiego w styczniu w Sejmie. Wynika z nich, że nowa strategia miała być oparta na żelaznym sojuszu z Wielką Brytanią, na „remanencie” stosunków z Niemcami oraz budowie koalicji państw Europy Środkowej.

Ta koncepcja runęła nie tylko dlatego, że koledzy PiS z brytyjskiej Partii Konserwatywnej nieodpowiedzialnie doprowadzili do Brexitu. Nawet bez niego Wielka Brytania na lata byłaby zajęta głównie sama sobą, a relacje z Polską nadal traktowała jedynie jako użyteczny dodatek do podstawowych dla niej stosunków z Niemcami i USA (jak i my powinniśmy robić).

Budowanie silnego sojuszu Europy Środkowej to koncepcja nienowa, ale tyleż miła sercu, co mgławicowa. W Wyszehradzie jest dziś zgoda tylko co do jednego – ostrożności wobec imigrantów. W innych podstawowych kwestiach (Rosja, Ukraina, energia, stosunek do euro) różnice są kolosalne. W dodatku część partnerów jasno rządowi PiS mówi, że jeśli mieliby wybierać między Polską a Niemcami, to wybiorą te drugie. Z Bałtami interesy mamy niemal (prócz stosunku Litwinów do mniejszości polskiej) zbieżne. Jednak i oni spoglądają bardziej na partnerów nordyckich niż na Polskę. No i – mówiąc dyplomatycznie – „nie są silni wagowo”.

Jedynym partnerem (po jego wzmocnieniu), z którym strategiczne partnerstwo byłoby możliwe, jest w regionie Ukraina. Ale PiS udało się akurat mocno popsuć stosunki z najbardziej propolsko nastawionym sąsiadem podgrzewaniem debaty o tym, czy zbrodnia wołyńska sprzed 73 lat była ludobójstwem, przy braku osłony polityczno-dyplomatycznej. W sumie powtarzane od kilku miesięcy hasło o budowie Międzymorza pada w pustkę.

Tak to dwie podstawy polityki zagranicznej rządu PiS po pół roku są wspomnieniem. Co nie tylko dowodzi niekompetencji ministra Waszczykowskiego, ale pokazuje szerszy kontekst: PiS brak strategicznej wizji. Zastępują ją instynkty i populistyczne zawołania.

Przeciw wszystkim

Prześledźmy, co słyszą nasi najważniejsi partnerzy. USA to „wybór między dżumą a cholerą” – opisuje wicepremier polskiego rządu Mateusz Morawiecki rywalizację między Hillary Clinton a Donaldem Trumpem. Oryginalnie, zważywszy, że jedno z nich zostanie prezydentem mocarstwa, które Polska (i PiS) uważa za najważniejszego sojusznika. Poważnych ludzi w Waszyngtonie denerwują też podejmowane przez ministra Waszczykowskiego próby usprawiedliwiania skandalicznych słów Trumpa o NATO. Wszyscy natomiast niepokoją się zablokowaniem kontraktu na system antyrakietowy i brakiem pomysłów (chęci?) pana Macierewicza, co dalej z zakupami zbrojeniowymi.

Francja (też zadziwiona kwestiami zakupów zbrojeniowych) w godzinie próby po strasznych zamachach, zamiast otrzymać od Polski jednoznaczne słowa solidarności, słyszy szefa MSW Mariusza Błaszczaka potępiającego francuskie „multi-kulti, poprawność polityczną i malowanie kredkami tęczy”.

Pod adresem Niemiec PiS wysyła sygnały równie nieodpowiedzialne, za to bardziej konsekwentne. Do tego, że prezes Kaczyński, by niszczyć Tuska i Sikorskiego, bajdurzył latami, że Berlin traktował Polskę jak „kolonię” i „kondominium”, Niemcy się przyzwyczaili. Ale to, że po wyborach nie przestał, to już ich dziwi. I nie zapomną. Można marzyć, że stosunki z Berlinem da się zastąpić w Europie relacjami z Budapesztem. Good luck!

Ćwierć wieku udanych starań o dobre stosunki z Żydami i Izraelem właśnie jest psutych przez głupawe wypowiedzi minister edukacji czy wybór prezesa IPN, który nad poszukiwanie prawdy historycznej przedkłada to, by nie oddać ani guzika z płaszcza polskiej historycznej niewinności.

Chaos i brak koncepcji najwyraźniej było widać w polskim działaniu po szoku Brexitu. Zaczęło się naturalnie od nawoływań o dymisje w Brukseli (ale nawet tu nie było koordynacji; szef MSZ wzywał do dymisji Junckera, prezes Kaczyński – Tuska). Potem były wygrażania, że premier Szydło natychmiast złoży „przełomowe polskie propozycje zmian w funkcjonowaniu UE”. Nie złożyła.

Dyplomacja za PiS przestała mieć zdolność tworzenia bardziej skomplikowanych projektów. A w jej strukturach dzieją się (choć wolniej) rzeczy podobnie fatalne jak za rządów Anny Fotygi. Pozycja szefa dyplomacji w PiS jest słaba, on sam skarży się współpracownikom, że do prezesa docierają na niego „dziesiątki donosów”, a o kluczowych nominacjach w MSZ decyduje nie on, lecz koordynator służb i szef MON. Zwalnianym ambasadorom czy dyrektorom Waszczykowski odmawia rekomendacji do struktur unijnych, co jeszcze bardziej osłabia międzynarodową pozycję Polski. Na korytarzach MSZ wróciło przekazywanie na kartkach prywatnych numerów telefonów. W efekcie polscy dyplomaci przestają prowadzić aktywną politykę zagraniczną na rzecz gaszenia pożarów wzniecanych przez politykę wewnętrzną.

Poza grą

Polska rządów PiS wypadła z gry europejskiej. Oczywiście prezydent, premier i ministrowie nadal będą spotykać się z partnerami z Grupy Wyszehradzkiej, rzadziej z Bałtami. Od czasu do czasu dojdzie do krótkich (które TVPiS będzie przedstawiać jako przełomowe) rozmów także z przywódcami państw z pierwszej ligi. Polska jest zbyt dużym krajem, by go ignorować, przynajmniej formalnie. Tylko nic nie będzie z tego wynikać.

Dlaczego PiS – po raz drugi, ale dziś w dramatycznie gorszych dla Polski warunkach – nie potrafi prowadzić polityki zagranicznej? Odpowiedź nie w tym, że PiS nie ma kadr. Że nawet ci nieliczni, którzy za „pierwszego PiS” stanowili biegun względnego umiarkowania i fachowości (Paweł Kowal, Marek Cichocki, Ewa Osiecka-Tomecka), są dziś poza rządem. Że ich ówczesny patron, prezydent Lech Kaczyński, nie tonuje już brata. Sedno problemu nie w tym też – jak czasem Waszczykowski próbuje, mrugając, mówić partnerom – że PiS w sprawach zagranicznych uprawia wrzask na potrzeby populistycznej polityki wewnętrznej, ale tak naprawdę jest gotów do poważnej gry za kulisami.

Problem podstawowy tkwi w PiS, czyli w Jarosławie Kaczyńskim. To nie jest populista, który mówi jedno na potrzeby ludu, a w zaciszu prowadzi politykę państwową. Jest gorzej. Jarosław Kaczyński jest sarmatą.

Sarmacja to szczery – ba, żarliwy – patriotyzm. Ale i archaiczne przekonanie, że to Polacy zrodzili całość prawdy, dobra i piękna w świecie, przy jednoczesnej totalnej niewiedzy, jak ten świat wygląda. To nieumiejętność planowania strategicznego i organizacji; działanie wspólnotowe musi być zrywem, szarpnięciem cugli, mobilizacją woli. To dominacja emocji nad chłodną kalkulacją. To stąd w PiS ta chaotyczność, gadatliwość, ta agresja wobec wszystkich dookoła.

Owszem, w „starej Europie” byli, są i będą tacy, którzy niekoniecznie nas kochają. Którzy uważają Polaków, nie tylko tych z PiS, za niedojrzałych mącicieli ładu europejskiego. Tylko z tego wynika wniosek odwrotny do pisowskiego: Polska – z naszą geografią i historią – będzie tym bezpieczniejsza, im bardziej zwarta będzie Europa, a my bliżej jej centrum decyzyjnego. Bo wtedy tendencje nam nieprzychylne będziemy w stanie skutecznie osłabiać (jak za duetu Tusk-Sikorski).

Kto dziś, jak PiS, stawia w zburzonej Europie na udział w rywalizacji europejskich nacjonalizmów, pisze receptę na katastrofę narodową. A pisać trzeba nowy, realny polski plan polityki zagranicznej. I to nie może być prosty powrót do strategii rządów PO, bo otoczenie od tego czasu się mocno zmieniło.

Sarmacki PiS zmienia Polskę na arenie międzynarodowej z państwa w plemię. Plemię potrafi krzyczeć, rzucić kamieniem, podudnić pięściami w torsy, porechotać z własnych przaśnych dowcipów – i tyle. Plemię nie jest w stanie skutecznie się targować, zawierać kompromisów czy koalicji. Na dłuższą metę plemię nie jest zdolne się obronić. Jak sarmaci w XVIII w. Jak sarmaccy senatorzy w 1939 r.

***

Marcin Bosacki, do 31 lipca ambasador RP w Kanadzie, wcześniej rzecznik MSZ, szef działu zagranicznego i korespondent w USA „Gazety Wyborczej”

Polityka 33.2016 (3072) z dnia 09.08.2016; Polityka; s. 22
Oryginalny tytuł tekstu: "Sarmaci dyplomacji"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną