Program refundacji tej procedury wygasł z końcem czerwca, ale nadal ci, których stać, mogą legalnie marzyć o dziecku. Co z tymi, którzy na in vitro nie mają pieniędzy? Konstanty Radziwiłł chciał dofinansować działania „związane z diagnostyką i wcześniejszym leczeniem niepłodności oraz umocnienie zdrowia prokreacyjnego w populacji”. Dziś w wywiadzie dla TOK FM nakreślił założenia Narodowego Programu Prokreacyjnego (NPR), który zostanie uruchomiony jeszcze w sierpniu. Jego naukowe podstawy już skrytykowali eksperci.
Oto główne założenia programu.
Po pierwsze, ma być wprowadzona edukacja na temat zdrowia prokreacyjnego. Mają zająć się nią nauczyciele i edukatorzy z zewnątrz, zaaprobowani przez ministerstwo. Mają uświadamiać młodzież, że „styl życia, ubierania się czy odżywiania wpływają na płodność”. Czy będą lekarzami? Czy raczej edukatorami z powołaniem? Naprotechnologami? Katechetami? Tego na razie nie wiadomo.
Po drugie, mają zostać poprawione kwalifikacje lekarzy i położnych w zakresie leczenia niepłodności (ale bez uwzględnienia procedury zapłodnienia pozaustrojowego), należy też doposażyć oddziały. Ale sprzęt USG czy histeroskopy są w użyciu od dekad. I choć pozwalają postawić rozpoznanie, to nie pomagają doprowadzić do zapłodnienia.
Mam wrażenie, że z założeń programu wynika, że nie chodzi wcale o skuteczność leczenia, bo ministerstwo stawia raczej na zapobieganie, diagnostykę i opiekę psychologiczną. Ale czy to pomoże parom bezskutecznie starającym się o dziecko, a wymagających inwazyjnych procedur?
Po trzecie, program przewiduje powstanie Banku Tkanek Germinalnych, czyli rozrodczych, w których można będzie przechować tkanki osób chorych na raka.