Opiera się tylko na autorytecie konstytucji i szacunku wolnych obywateli. W ubiegłym tygodniu znów odparł szturm rządu, który dąży do pozbawienia go jakiegokolwiek znaczenia. Uznał za niekonstytucyjną część przepisów nowej ustawy o TK. Ale PiS zapowiada kolejną „ustawę naprawczą”; i tak, kawałek po kawałku, możliwości osaczanego przez władzę sądu konstytucyjnego będą ograniczane, a proceduralne możliwości obrony coraz mniejsze. Mój sąsiad w Warszawie, Anglik z pochodzenia, wykształcony i rozważny, zatroskany losem Polski, ubolewał, że w sprawie TK rząd i opozycja spierają się o technicalities, jak powiedział, czyli formalności, jakieś szczegóły procedury. Znaczna część inteligencji ma podobne nastawienie: co to za różnica – liczba sędziów, kolejność rozpatrywania spraw, taki czy inny prezes?
To całkowite nieporozumienie. Tego, że nie chodzi o żadne technicalities, lecz o ustrój kraju, najlepiej, choć być może nieświadomie, dowiódł Zbigniew Jędrzejewski, wybrany przez PiS nowy sędzia. W zdaniu odrębnym nie zgodził się z ostatnim wyrokiem, argumentując, że Trybunał nie może się opierać na wyrokach niepublikowanych. Nie ma publikacji – głosił w skrócie – to i nie ma skutku prawnego. Inaczej mówiąc, sędzia sam się pozbawia swoich uprawnień. Mówi głośno: wprawdzie to ja wydaję wyrok, ale będzie on ważny tylko wtedy, kiedy go opublikuje, czyli zatwierdzi rząd, a w praktyce jeszcze wyższa władza – prezes Jarosław Kaczyński. Ten w wywiadzie prasowym, jeszcze przed orzeczeniem TK, zapowiedział z góry, że publikacji wyroku nie będzie, czyli z rozbrajającą szczerością przypisał sobie władzę sądowniczą.
W Polsce zdarzyła się rzecz niemająca nigdzie w Europie precedensu: rząd publicznie odmawia publikacji i poszanowania wyroków sądowych.