Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Paragraf 22

W Parlamencie Europejskim przegraliśmy 160:510, na Łazienkowskiej polegliśmy 0:6. Szanse Polski i Węgier na kontrrewolucję kulturalną w Europie nie są dużo większe od szans Legii w Lidze Mistrzów.

Jeszcze przedstawiciele Komisji Weneckiej nie zdążyli wyjechać z Warszawy, jeszcze nie minął jeden dzień od przyjęcia przez Parlament Europejski krytycznej wobec polskiego rządu rezolucji, a już piłkarze Borussii Dortmund zdążyli spuścić lanie Legii – tytanom z ulicy Łazienkowskiej. Po 20 latach klęczenia trudno wstaje się z kolan. Po latach złudzeń, politycznych i piłkarskich, trudno pogodzić się z rzeczywistością. Wymarzony powrót do europejskiej elity klubowej skończył się pogromem. Wiodąca rola Polski w Europie także jest pod znakiem zapytania.

W Strasburgu przegraliśmy, w Warszawie „polegliśmy”, a mogło być jeszcze gorzej, gdyby prawnicy z Wenecji i piłkarze z Dortmundu dali z siebie wszystko. Goście jednak wyraźnie się oszczędzali. Wenecjanie wiedzieli, że Polska ma krótką ławkę, i po poprzednim przegranym meczu w Strasburgu, w którym rozgrywającą była sama pani premier, wystawi skład rezerwowy. Zamiast dowcipnej pani premier („podjęłam decyzję” – zażartowała, zwalniając ministra Jackiewicza) Polska wystawiła debiutanta z Ministerstwa Sprawiedliwości, któremu drużyna z Wenecji w ogóle nie dała pograć. Z kolei napastnicy z Dortmundu ograniczyli się do sześciu goli, ponieważ nie chcieli, żeby się mówiło, że wspólnie z rosyjskimi sędziami uwzięli się na Polskę.

Jarosław Kaczyński nie zraża się jednak klęską w Strasburgu. To zawodnik odporny na porażki. Wspólnie z Viktorem Orbánem zamierzają teraz zdobyć puchar Unii Europejskiej na własność. Charakterystyczna jest reakcja polska na obie przegrane. Przede wszystkim złość na zwycięzców. Najważniejsze osoby w państwie polskim kpiły z delegacji weneckiej jako „krajoznawczej”.

Polityka 39.2016 (3078) z dnia 20.09.2016; Felietony; s. 94
Reklama