To nie będzie chłodna jesień, przynajmniej w polityce. Pokazał to ostatni weekend, kiedy na ulice wyszli medycy, kodowcy i przeciwnicy barbarzyńskiej ustawy zakazującej aborcji. Podobnych protestów w nowym sezonie politycznym będzie więcej.
Najpierw ruszyła służba zdrowia. W sobotę w samo południe. Kilkutysięczny tłum lekarzy, ratowników, fizjoterapeutów, dietetyków, pielęgniarek oraz przedstawicieli innych grup zrzeszonych w Porozumieniu Zawodów Medycznych przeszedł z pl. Zamkowego na pl. Konstytucji. Wśród manifestujących, którzy do Warszawy zjechali z różnych części Polski, byli głównie młodzi ludzie – dopiero zaczynający karierę albo jeszcze kończący studia. Wszyscy sfrustrowani warunkami pracy: głodowymi stawkami, brakami kadrowymi, koniecznością pracy ponad normę – na dodatkowych dyżurach, w kilku miejscach naraz, byle tylko związać koniec z końcem. Przepracowani, zmęczeni, niedocenieni co i rusz skandowali: „Chcemy leczyć w Polsce!”. Główny postulat: zwiększenie nakładów na ochronę zdrowia z 4,4 proc. PKB, jak obecnie, do 6,8 proc., czyli poziomu, który według WHO zapewnia bezpieczeństwo obywatelom. – Po 6–7 latach ciężkiej nauki dostajesz taką podstawę etatową, jaką miałbyś i bez studiów. Żeby jakoś żyć, trzeba więc nadrabiać godzinami. Niektórzy nasi znajomi przepracowują 400–450 godz. miesięcznie. My sami dorabiamy poza zawodem – i to lepsze pieniądze – opowiadają Krzysztof i Aleksandra, ratownicy z Bydgoszczy.
Manifestacja miała spokojny przebieg. Choć były trąbki, gwizdki i nagłośnienie, nie było tak ofensywnej oprawy, jaka zazwyczaj towarzyszy demonstracjom związkowców. Może dlatego, że młodych lekarzy nie wsparli związkowcy z Solidarności. To temat, którego medycy nie chcieli komentować.