Nominowanie na stanowisko pełnomocnika ds. równego traktowania Adama Lipińskiego, zaufanego współpracownika Jarosława Kaczyńskiego (znanego szerszej opinii publicznej głównie z tego, że był bohaterem głośnej afery taśmowej z Renatą Beger), wywołało powszechne oburzenie środowisk feministycznych i LGBT. Politycy opozycyjni raczej drwią, panuje bowiem przekonanie, że Lipiński wiele nie napsuje, bo będzie się usilnie starał nic nie robić.
Po pierwsze dlatego, że nigdy się problematyką równościową i antydyskryminacyjną specjalnie nie interesował. Nie wypowiadał się na ten temat, a historia jego sejmowej aktywności wskazuje, że według Lipińskiego na równe traktowanie zasługują tylko niepełnosprawni. Poparł bowiem ratyfikację Konwencji o prawach osób niepełnosprawnych. Wszystkie inne projekty ustaw antydyskryminacyjnych nie zyskały aprobaty nowego pełnomocnika.
Głosował przeciwko ratyfikacji Konwencji o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej; przeciwko projektowi ustawy o przeciwdziałaniu dyskryminacji oraz naruszeniom praw i wolności członków mniejszościowych procentowo grup religijnych i światopoglądowych; przeciwko zapewnieniu skutecznej ochrony prawnokarnej przed przestępstwami popełnianymi z nienawiści z uwagi na płeć, tożsamość płciową, wiek, niepełnosprawność oraz orientację seksualną; i przeciwko projektowi o ochronie przed mową nienawiści mniejszości etnicznych, w tym imigrantów, a także osób LGBT. Za to przy ustawie o wspieraniu rodziny i pieczy zastępczej poparł poprawkę senacką uniemożliwiającą osobie o orientacji homoseksualnej zostanie rodzicem zastępczym i prowadzenie rodzinnego domu dziecka.
Zawsze rękę poda
Po drugie, Lipiński wiele nie napsuje dlatego, że zwykle stara się nikomu nie narazić. Unika wypowiedzi publicznych, nie ma parcia na szkło, co wśród polityków niesłychanie rzadkie, jest mistrzem pozostawania w cieniu.