Andrzej Duda odwiedził Hajnówkę. Jest ładnym zwyczajem, że kolejni prezydenci jeżdżą po kraju i pokazują się mieszkańcom możliwie wielu regionów. Przy okazji wygłaszają przemówienia i oto kilka uwag na marginesie spotkania hajnowskiego.
Współcześni polscy nacjonaliści i imperialiści, a Andrzej Duda do obu grup należy, muszą być wdzięczni opatrzności, że w granicach Polski pozostały przynajmniej skrawki dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego. Dzięki nim w Hajnówce, tak jak np. we wrześniu zeszłego roku w Sokółce, Andrzej Duda może opowiadać, jak pięknie rosnąca w potęgę obecna Rzeczpospolita kontynuuje tradycje wielonarodowej, potężnej i tolerancyjnej I Rzeczypospolitej.
Dla nacjonalistów spod znaku dobrej zmiany Podlasie jest dowodem, że w Polsce żadnej ksenofobii nie ma, bo przecież muzułmańscy Tatarzy z Sokólszczyzny i prawosławni Białorusini na Hajnowszczyźnie udanie integrują się z narodową wspólnotą.
Co PiS ma do Puszczy?
Dlatego Andrzej Duda dziękował mieszkańcom Hajnówki i okolicy za miłe przyjęcie i trwanie w tradycji, remontowanie świątyń itd. Nie mógł jedynie podziękować za głosy i zwycięstwo w powiecie w wyborach prezydenckich, bo na Podlasiu, będącym bastionem Prawa i Sprawiedliwości, pozostają niepisowskie wyspy. Powiat hajnowski i zamieszkany m.in. przez Litwinów powiat sejneński są największymi z nich (w przypadku tatarskiej wsi Kruszyniany reguły nie ma – w wyborach prezydenckich poparła Bronisława Komorowskiego, natomiast w wyborach do Sejmu najwięcej, 32 na 106 ważnych głosów, zdobyło PiS).
Ale trzeba oddać PiS, że stara się przełamywać tę niechęć. Na Hajnowszczyźnie wytrychem jest Puszcza Białowieska, zaczynająca się na granicy Hajnówki. Nikt przed PiS nie sięgnął na taką skalę po prostą sztuczkę: nie starał się wmówić puszczańskim okolicom, że tylko pisowski rząd jest obrońcą ich interesów, a szkodnikami organizacje ekologiczne, domagające się parku narodowego dla całej puszczy.