Kraj

Wojny nie będzie

Pisałem dwa miesiące temu, iż gdybym był Amerykaninem, nie głosowałbym ani na Trumpa, ani na Clinton.

Od tej chwili radykalnie zmieniłem zdanie. A było to tak: wieczorem zasiadłem przed telewizorem zdecydowany oglądać wybory całą noc. Wprawdzie ich wynik ani grzał mnie, ani ziębił, ale – jak mówiła moja babcia po kądzieli – ciekawość pierwszy stopień do piekła. Z początku wszystko było zgodne z przewidywaniami. Uśmiechnięci francuscy komentatorzy polityczni pytlowali, jaką to Clinton ma przewagę, zwycięstwo w kieszeni, i ubolewali, że nieokrzesany Trump mógł zajść tak daleko. Z biegiem godzin (przyjaciele opowiadali, że w Polsce było dokładnie tak samo) miny im się wydłużały, a szczęki opadały coraz niżej, aż wydawało się, że odpadną zupełnie. Przed minutą jeszcze wszyscy rwali się do głosu, błyszczeli erudycją i sycili swoim nieomylnym znawstwem. Teraz nagle nieszczęsna prowadząca audycję nie mogła znaleźć nikogo chętnego do intelektualnych popisów. Dziwnym trafem uśmiechnięte buźki, jakże dobrze mi znane z konferencji prasowych czy uczelnianych korytarzy, stawały się jakieś wymięte.

Oczywiście nie mam żadnych wątpliwości, że to tylko chwila. Jutro ci sami luminarze będą znowu lśnić, pachnieć Diorem i podawać nam wielkie prawdy, w które bezwarunkowo mamy uwierzyć. Za tę chwilę dziękuję ci jednak serdecznie panie prezydencie elekcie i zapewniam o mojej wiernej i serdecznej sympatii. Pokazał pan, że cesarz jest nagi, a o tyle to cenne i ważne, że nie tylko pańskiego przypadku dotyczy.

W Szwajcarii zaczęto oto wyprzedaż, po niesłychanie korzystnych cenach, paru tysięcy schronów przeciwatomowych. Położone są niekiedy w miejscach niezwykle krajobrazowo atrakcyjnych. Nabywcy, trzeba się spieszyć, w chwili kiedy piszę te słowa, zostało już tylko osiemset do dyspozycji, urządzają w nich hotele, knajpki, dojrzewalnie (o ile istnieje po polsku takie słowo) serów.

Polityka 49.2016 (3088) z dnia 29.11.2016; Felietony; s. 104
Reklama