Wczorajsze wydarzenia w polskim Sejmie (i dosłownie na ulicy Wiejskiej) nie są tylko lokalnymi przepychankami, folklorem polskiej neurotycznej polityki. Największe światowe agencje „flashowały”, czyli publikowały na bieżąco, krótkie informacje o przebiegu zdarzeń. W świat poszły depesze Reutersa, „Bloomberga”, AFP i DPA. Najbardziej wymowną ilustrację tekstu o proteście w obronie mediów dał Reuters – prezes Kaczyński na tle swego politycznego zaplecza kładzie palec na ustach. Ma być cicho.
Ale wkrótce temat podchwycili też publicyści. O kryzysie politycznym napisały obszernie BBC, „Guardian” i „Washington Post”. Nie jest to bowiem lokalna awantura, ale ogromne tąpnięcie w demokratycznym dotychczas procesie stanowienia i egzekwowania prawa, na jaki do tej pory się w Polsce umawialiśmy. Świat to widzi i przygląda się temu z rosnącym niepokojem. Co wczorajsze wydarzenia tak naprawdę oznaczają?
Co się tak naprawdę wydarzyło w Sejmie?
Czy pospieszne uchwalanie budżetu pod nieobecność opozycji, poza salą obrad, z chyłkiem wynoszoną laską marszałkowską, było konstytucyjne – osądzą prawnicy. Czy robienie tego podczas ostatniego posiedzenia przed świętami, właściwie na ostatnią chwilę, było sensowne – zastanawiamy się wszyscy już teraz. Ale sposób, w jaki marszałek Kuchciński i władze PiS sterowały (albo nie umiały sterować) sytuacją, pokazuje, z jak wielkim kryzysem mamy teraz do czynienia.
Zaczęło się od protestu w obronie prawa mediów do pełnienia swej podstawowej (obok informacyjnej) roli, czyli bycia watchdogiem. Ale zachowanie posła PO Michała Szczerby, który stanął na mównicy z kartką „Wolne media” i powiedział: „Panie marszałku kochany”, dało asumpt do potężnego kryzysu politycznego.