Na jednym z wieców Jarosław Kaczyński obiecał Polakom uporządkowanie działań opozycji, dlatego nie dziwi, że wychodząc naprzeciw swojej obietnicy, w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” wyraził pogląd, iż „lider opozycji powinien mieć taki status jak wicepremier”. Uważam, że jest to bardzo słuszna koncepcja. Nadanie liderowi opozycji rangi wicepremiera i włączenie go do prac rządu rozładowałoby wiele napięć i pozwoliło usunąć nieporozumienia związane z funkcjonowaniem opozycji. Lider uzyskałby możliwość współrządzenia państwem, a kierowana przez tego lidera opozycja, zamiast warcholić i siać zamęt, stałaby się opozycją konstruktywną. Z kolei będący u władzy PiS z Jarosławem Kaczyńskim na czele mógłby demonstrować na ulicach swoje niezadowolenie oraz wzywać do obalenia opozycji i jej lidera, a także do ujawnienia całej prawdy, która – mimo że PiS rządzi już rok – nie została jeszcze ujawniona. Jedynym problemem może być to, że w rządzie już jest dwóch wicepremierów i ten trzeci z opozycji robiłby niepotrzebny tłok. No, chyba że wicepremier Gliński ustąpiłby mu miejsca i zgodził się wrócić do tabletu, gdzie, mam wrażenie, czuje się lepiej niż w realu, w którym wygląda bardzo niewyraźnie. Ewentualnie do tabletu można by dać lidera, który dzięki temu miałby bezpośredni roboczy kontakt z Jarosławem Kaczyńskim poprzez osoby, które mu ten tablet uruchamiają i obsługują.
„Ludzie nie rozumieją, że opozycja pełni bardzo ważną rolę”– tłumaczy Kaczyński, ubolewając, że jej liderzy od lat „mają bardzo niski status”. Niestety, wygląda na to, że opozycja także tego nie rozumie i sama ten status obniża. Dowodzą tego ciągłe protesty opozycji świadczące o parlamentarnym zdziczeniu i będące skutkiem niezrozumienia zaproponowanej przez Jarosława Kaczyńskiego jasnej formuły demokracji, polegającej na tym, że PiS ma w Sejmie większość i opozycja może mu skoczyć.