„Kiedy dwa lata temu wybierali mnie na radną, planowałam, że będę się zajmować zielenią, obroną drzew i parków, ścieżkami rowerowymi, placami zabaw, walką ze smogiem. Nie spodziewałam się, że trzeba będzie walczyć nie tylko o czyste powietrze, ale przede wszystkim o wolność i demokrację” – mówiła mi ostatnio młoda krakowska radna Anna Szybist. I pewnie wielu z Was, podsumowując 2016 r., nie może uwierzyć, jak ekspresowo poszło niszczenie Polski. Czy już zaczynamy tęsknić za ciepłą wodą w kranie? Czy trzeba jeszcze bardziej rozwalić to, co udało się w ostatnich latach zbudować, żebyśmy uświadomili sobie, jak niebezpieczna jest nasza sytuacja i że „ciekawe czasy” to przekleństwo?
W Parlamencie Europejskim każda kolejna debata o Polsce jest bardziej dramatyczna. Jest grupa posłów, którym bardzo na Polsce zależy; dobrze wiedzą, co się u nas dzieje, i nawołują polski rząd do opamiętania się. O Polskę demokratyczną i europejską walczy z imponującym zaangażowaniem wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej Frans Timmermans. „Zapisów prawa nie można sobie wybierać jak rodzynek z ciasta! Nie można publikować tylko tych orzeczeń Trybunału Konstytucjonalnego, które się nam akurat podobają!” – grzmiał ostatnio na sali plenarnej.
Takie słowa i apele zderzają się ze śmiechem i kąśliwymi uwagami europosłów PiS. Ich zachowanie jest tak żenujące, że wywołuje niedowierzanie, ale i autentyczny smutek, uczestników debaty. „Jako młody człowiek w ’81 r. pojechałem pociągiem z Chorwacji do Warszawy. Byłem w Gdańsku, by wspierać Solidarność. Byłem w katedrze gdańskiej, słuchałem waszych pieśni, wierzyłem wam! W Chorwacji śpiewaliśmy wtedy: Polska w moim sercu! I moje serce było pełne Polski. Ale dzisiaj, kiedy widzę, jak się śmiejecie, przypominacie mi komunistów, którzy wtedy śmiali się z was i moje serce jest puste. Dziś w Polsce komunistów już nie ma, chociaż wierzyli, że będą trwali bez końca. I wasza polityka również przepadnie!” – wołał w stronę rozweselonych posłów po prawej stronie sali mocno zawiedziony poseł Ivan Jakovčić.
Nie wyobrażajmy sobie jednak, że wszyscy się tak Polską przejmują. Dla wielu już nie jesteśmy graczem, który szybko się zbliża do pierwszej ligi i konstruktywnie wpływa na dalsze integrowanie i wzmacnianie Europy. Coraz więcej polityków przyznaje się, że zawsze uważali, że do członkostwa w Unii nie dojrzeliśmy, że rozszerzenie nastąpiło zbyt szybko. Do niedawna nikt nie śmiał tego głośno powiedzieć, bo taka opinia wydawała się głęboko błędna. „Ten cały Wschód…” kosztuje mnóstwo i okazuje się bardziej problemem niż wzmocnieniem.
Na Węgrzech najpierw postkomuniści zrujnowali kraj, potem Orbán z Fideszem zabrali się za rujnowanie demokracji. Nikt nie wie, jak reagować, bo alternatywą dla Fideszu jest Jobbik, partia jeszcze bardziej populistyczna i jeszcze bardziej destrukcyjna. W PE posłowie Jobbiku siedzą koło Korwin-Mikkego i zachwyceni biją brawo, kiedy ten każdą swoją wypowiedź kończy słowami: „And this European Union must be destroyed”.
Rumunia też nie rokuje stabilizacji. Postkomuniści wprawdzie zdecydowanie wygrali wybory, ale prezydent odmawia nominacji na premiera szefowi zwycięskiej partii socjaldemokratycznej, gdyż ciąży na nim – w zawieszeniu – wyrok sądowy za szachrajstwo wyborcze. W Rumunii korupcja wciąż jeszcze jest jednym z poważniejszych i przynoszących złą sławę problemów.
W Bułgarii wybory prezydenckie wygrał kandydat znany ze swojej sympatii do Rosji. W reakcji na taką decyzję społeczeństwa rząd złożył mandat i rozpisano nowe wybory. Wielu patrzących z nadzieją na Europę obawia się, że nowy rząd będzie reprezentował ten sam prorosyjski kierunek co nowy prezydent.
A w Polsce PiS nie tylko ignoruje zasady rządów prawa, które są podstawą członkostwa w Unii, nie odpowiada na monity KE, ale dodatkowo za pośrednictwem Ryszarda Legutki obraża instytucje europejskie i osoby je reprezentujące, które z cierpliwością i dobrą wolą ostrzegają polski rząd przed fatalnymi skutkami antydemokratycznych zachowań. Tymczasem PiS na przypieczętowanie lekceważenia dla zasad państwa prawa i pogardy dla suwerena zbudował na dwa dni nową żelazną kurtynę – tym razem oddzielającą Sejm od społeczeństwa; po czym zastąpił ją żywym murem zbudowanym z policjantów. Trudniej jest na nich wieszać kartki i pisać hasła wolnościowe!
Nie łudźmy się, nie jesteśmy pępkiem Europy, a państwa i instytucje, których pomocy i wsparcia najbardziej byśmy potrzebowali w trudnej sytuacji globalnej, same muszą się zmagać z poważnymi problemami u siebie, a nie brać na głowę dodatkowe kłopoty. Europę trzeba zorganizować na nowo – to wiedzą wszyscy, tylko nie wszyscy zdają się rozumieć, że ta organizacja idzie w kierunku mocniejszej integracji państw, które chcą więcej wspólnego prawa, wspólnej waluty uzupełnionej o skoordynowaną politykę gospodarczą, wspólnej polityki migracyjnej i solidarności w sprawie uchodźców.
Jeśli to by się nie udało, Europa straciłaby wpływ na zasady i standardy funkcjonowania globalnego świata. Oczywiście nie wymieniam wszystkich elementów, chcę tylko, żebyśmy zdali sobie sprawę z tego, że nikt nikogo do niczego nie zmusza, możemy po prostu wylecieć poza nawias europejski i wpaść w ramiona Putina.
Od czasu do czasu słyszę zdanie wypowiadane z tak przeróżnymi akcentami, że czasem aż trudno je rozpoznać: „Jeszcze Polska nie zginęła”. Towarzyszy temu krzepiący, serdeczny i solidarny uścisk dłoni. Zdjęcia tłumów przed Sejmem i przed Trybunałem, obrazki z wielu polskich miast, morza flag biało-czerwonych, unijnych, tęczowych niesionych przez ludzi deklarujących swoje przywiązanie do wartości europejskich, do różnorodności, wspólna walka posłów opozycji – to podtrzymuje ciągle jeszcze zaufanie do Polski, wiarę, że się nie poddamy, że to tylko chwilowe potknięcie, z którego chcemy i musimy wyjść mądrzejsi i silniejsi. Ale odpowiedzialność za Polskę leży po naszej stronie i łatwo nie będzie.
Więc na Nowy Rok przekazuję czytelnikom POLITYKI sparafrazowany cytat z Dantego Alighieri, który wisi na lodówce u Grzegorza Turnaua: „Najbardziej gorące miejsce w piekle jest zarezerwowane dla tych, którzy w okresie kryzysu moralnego zachowują swą neutralność”.
***
Róża Thun – absolwentka filologii angielskiej, w PRL zaangażowana w działalność opozycji demokratycznej. W III RP działała w organizacjach pozarządowych – przede wszystkim na rzecz integracji europejskiej. Była związana z Unią Demokratyczną, następnie z Unią Wolności. W latach 2005–09 pełniła funkcję dyrektora Przedstawicielstwa Komisji Europejskiej w Polsce. Od dwóch kadencji z ramienia PO zasiada w europarlamencie.