Kraj

Słowa i kłamstwa

Koniec kopalni Makoszowy. A przecież premier Szydło obiecała ratować górnictwo

Na tle kopalni Makoszowy Beata Szydło łajała premier Ewę Kopacz za politykę PO–PSL, zmierzającą do degradacji polskiego górnictwa. Na tle kopalni Makoszowy Beata Szydło łajała premier Ewę Kopacz za politykę PO–PSL, zmierzającą do degradacji polskiego górnictwa. Dominik Gajda / Agencja Gazeta
O północy z 30 na 31 grudnia wyjechała z zabrzańskiej kopalni Makoszowy ostatnia tona węgla. Symboliczna z wielu powodów.

Bo to i koniec ostatniej kopalni w górniczym Zabrzu, dla którego węgiel był od XIX wieku czynnikiem miastotwórczym.

Bo to na jej tle Beata Szydło bezlitośnie łajała w sierpniu 2015 r. premier Ewę Kopacz za politykę PO–PSL, zmierzającą na łeb na szyję do degradacji polskiego górnictwa. Kopalnia, jako trwale nierentowna, przeznaczona bezmyślnie przez nie dość patriotyczny rząd Kopacz do likwidacji, miała pod przyszłymi rządami PiS odzyskać swój blask. Podobnie zresztą jak całe górnictwo.

W świat poszły słowa: „Kolejny raz wzywam Ewę Kopacz. Niech pani przyjedzie tutaj, na Śląsk. Niech pani ma odwagę stanąć przed górnikami i powiedzieć, jakie są rzeczywiste intencje rządu PO i PSL w stosunku do branży górniczej”.

Premier Szydło obiecała wskrzesić górnictwo

W ostatnich miesiącach, kiedy górnicy Makoszów wierzyli jeszcze, że da się kopalnię uratować przed likwidacją, apelowali do Szydło: miej odwagę stanąć przed nami! Nie stanęła, więc pojechali pod jej dom w Brzeszczach. Nie wiadomo, czy dyskretnie usunęła się przed nieproszonymi gośćmi w cień zazdrostek, czy uprzedzając spodziewane wydarzenia, wybrała bezpieczną nieobecność.

Tamtego sierpnia sprzed półtora roku górnicy wzięli słowa Szydło za dobrą monetę. PiS wygrał na Śląsku z PO, co nie miało prawa się zdarzyć. Pewnie miały na to wpływ także buńczuczne zapewnienia pod Makoszowami, kopalnią zakorzenioną w śląskości jak mało która, że nasze górnictwo przypomni sobie czasy swojego renesansu i sny o potędze staną się jawą.

Wprawdzie wiadomo, czyją matką jest nadzieja, ale żonglując dalej tym przysłowiem, można zaryzykować, że czasem naiwny ma szczęście. Uchwyciwszy się tej wątłej mądrości, nieufni zazwyczaj rdzenni Ślązacy puścili w niepamięć bąkniętą spontanicznie przez wodza partii prawej i sprawiedliwej – podejrzaną opcję niemiecką – i poszli do urn pełni owej złudnej nadziei.

Reklama