W poniedziałek 9 stycznia o 16.30 taki mail wysłany przez prof. Aleksandrę Kanię, od niedawna żonę Zygmunta Baumana, zburzył popołudniowy spokój kilkunastu osób w Polsce. W tym mój. A potem zrobił to samo setkom tysięcy ludzi niemal w całym świecie. Od Ameryki, gdzie „New York Times” pisał o śmierci „jednego z najbardziej uznanych i twórczych europejskich socjologów”, przez Australię, gdzie prof. Irfan Ahmad z Katolickiego Uniwersytetu w Melbourne pisał, że „nauka straciła jednego z najbardziej błyskotliwych i wpływowych autorów naszego czasu”, po Indie, gdzie dziennik „The Hindu” pisał o śmierci „jednego z najbardziej wpływowych i twórczych Europejczyków”.
Od drugiej wojny światowej nie było – może poza Grotowskim i Lemem – polskiego intelektualisty, który cieszył się podobnym jak Bauman globalnym zainteresowaniem. I to zarówno w kręgach akademickich, jak i w kulturze masowej. Polski mędrzec z Leeds stał się pod koniec życia jedną z intelektualnych ikon późnej nowoczesności. Książki, które po przejściu na uniwersytecką emeryturę wyrzucał z siebie jak karabin maszynowy, były zaczynami debat od Brazylii po Afrykę Południową. Al Jazeera, która, przypominając swoją ostatnią półgodzinną rozmowę z Baumanem, mówiła o śmierci „jednego z najważniejszych filozofów epoki”, zrobiła nawet rysunkowy serial złożony z animacji ilustrujących wypowiedzi Baumana na takie tematy, jak szczęście czy zderzenie migrantów z Zachodem.
Co takiego miał w sobie Zygmunt Bauman, że im gorzej nasz świat czuł się z sobą, im bardziej stawaliśmy się spięci, niepewni swego miejsca w teraźniejszości i przestraszeni przyszłością, tym większej globalnej wartości nabierała intelektualna waluta, którą emitował?