Mateusz Kijowski nie zamierza ustąpić z funkcji szefa stowarzyszenia KOD. Mateusz, błagam, zostań i rozlicz sprawę do końca – pisze internauta pod oświadczeniem Kijowskiego, opublikowanym wieczorem 17 stycznia. Podobne zdanie ma wielu ludzi w KOD. Ruch jest dla nich wartością i chcieliby, by był odporny na ataki i drwiny obozu obecnej władzy.
Kijowskiego lubią i szanują, nie chcą go linczować ani skazywać na banicję, a to podpowiada im PiS. Wiedzą, że stał się twarzą KOD, a ruch społeczny musi mieć i taką identyfikację. Ale właśnie dlatego sprawa Kijowskiego położyła się na nim cieniem i dostarczyła amunicji pisowskim snajperom politycznym.
Sprawę faktur można było rozwiązać inaczej
W oświadczeniu Kijowski napisał, że „jak ktoś chce coś ukryć, to nie wystawia faktury”. Jakby w samoobronie podaje przykłady anonimowe, lecz odnoszące się prawdopodobnie do posła Kaczyńskiego: ukrywanie rzeczywistych kosztów osobistej ochrony prezesa PiS i pobranie za książkę honorarium wyższego niż przychody z jej sprzedaży. Przekona to chyba tylko zaprzysięgłych zwolenników Kijowskiego.
To z ich niesłabnącego poparcia czerpie Kijowski legitymację moralną, by nie ustępować ze stanowiska. Gdyby KOD był partią polityczną, Kijowski nie mógłby grać tą kartą. W partii zbiera się jej zarząd i po dyskusji podejmuje decyzję, co dalej. Zarząd KOD zaapelował do Mateusza Kijowskiego, by ustąpił.
Kijowski uprawia jednak demokrację bezpośrednią: poparcie w internecie stawia wyżej niż procedurę. To przykre, bo przecież w ubiegłym roku bronił słusznie procedur w obronie niezależności Trybunału Konstytucyjnego.