Policja pod nadzorem prokuratury w Warszawie opublikowała zdjęcia 21 osób, które demonstrowały przed Sejmem przeciwko samowoli władzy. Trzeba potępić ten swego rodzaju list gończy przeciw demonstrantom jako kolejny krok ograniczania swobód obywatelskich w pisowskim państwie. W tym „liście gończym” policja stwierdza: „nieznane osoby naruszyły porządek prawny”. W ustroju demokratycznym nie do policji ani prokuratury taka ocena należy, lecz do sądu.
Dla zaciemnienia sprawy policja czy prokuratura nie piszą, co właściwie zarzucają fotografowanym osobom. To, że demonstrowały przeciw władzy? Wolność zgromadzeń to istotny element współczesnej normy demokratycznego państwa prawa. Oczywiście wolność zgromadzeń i protesty mają swoje granice. Najkrócej mówiąc, demonstranci nie mogą być uzbrojeni ani stosować przemocy. To, że uprzykrzają władzy życie czy powodują utrudnienia innym uczestnikom przestrzeni publicznej – należy do natury demonstracji. Utrudnienia tak, przemoc nie.
Pisowski poseł oburzał się w radiu, że jakiś demonstrujący „rzucił się pod samochód prezesa” i traktował to – jak rozumiem – jako najlepszą ilustrację zła po stronie demonstrantów. Pomijając już powiatowo-operowy opis posła, to kładzenie się na ziemi trudno uznać za taką formę przemocy, która przekreśla prawo obywatela do demonstrowania. Jeśli ktoś się przed nami kładzie, to sygnalizuje, że raczej sam jest gotów ponieść szkodę, niż zaszkodzić drugiemu, zwłaszcza siedzącemu w limuzynie.
Natomiast złem i wyrządzeniem szkody obywatelom na pewno można nazwać opublikowanie wizerunków osób, którym nie postawiono poważnych zarzutów. To bezprawie. Lepiej, by się ktoś podpisał pod tym listem gończym. Owszem policja publikuje takie listy, ale przy podejrzeniach o poważne przestępstwa.