Głoszona przez Kościół miłość bliźniego to ze względu na poglądy polityczne niektórych bliźnich – miłość trudna. Ważne jednak, żeby była szczera, dlatego nie mam pretensji do księdza profesora Pawła Bortkiewicza, wykładowcy teologii na UAM w Poznaniu i członka Narodowej Rady Rozwoju przy prezydencie, że w TV Trwam nazwał bliźnich protestujących przed Sejmem „bandą przygłupów”, dla których „właściwym miejscem aktywności powinny być kabarety, najlepiej zakładane za więziennym murem”.
Surowe słowa ks. Bortkiewicza uświadamiają nam, że miłość, którą okazuje on bliźnim, nie może przesłaniać faktu, że niepełnosprawne intelektualnie osoby demonstrujące przeciwko partii, którą ten ksiądz popiera, należy wsadzać do więzień. Chociaż to miło, że ks. Bortkiewicz nie odmawia tym osobom prawa do występowania w więziennym kabarecie. Zgadzam się z nim, że skoro jest demokracja, to niech sobie występują, z tym że moim zdaniem (jestem pewien, że ks. Bortkiewicz mnie poprze), ktoś ze służby więziennej będzie musiał tym przygłupom pomóc pisać teksty, żeby były śmieszne.
Lansowane przez księdza Bortkiewicza opinie świadczą o tym, że tradycyjnie rozumiana miłość bliźniego to dzisiaj dla wielu ludzi Kościoła za mało i że w obecnej sytuacji politycznej po prostu pragną oni kochać inaczej. Zachowanie niektórych hierarchów zwyczajnie nie mieści się już w dotychczasowej formule miłości bliźniego, czego dowodzi wygłoszone niedawno przez arcybiskupa Głódzia sakramentalne: „Spier…j!”, skierowane do usiłującego zrobić mu zdjęcie fotoreportera.
Oczywiście wbrew temu, co twierdzą nieprzychylne Kościołowi media, użyte przez arcybiskupa słowo nie oznacza, że arcybiskup tego fotoreportera nie miłuje. Moim zdaniem on go jak najbardziej miłuje, tylko po prostu w tamtym momencie nie wyraził chęci znalezienia się na wykonywanym przez tego fotoreportera zdjęciu, zwłaszcza że nie miał wiedzy, dla jakiej gazety było robione.