Tekst ukazał się w POLITYCE nr 17 z 26 kwietnia 2017 r.
Trupiarnia – tak Platformę Obywatelską nazywa jeden z posłów Nowoczesnej. I przekonuje, że to partia Ryszarda Petru w przeciwieństwie do konkurentów z PO ma potencjał, pomysł oraz demokratyczne zasady (choć nazwiska woli nie ujawniać). Jednak sytuacja Nowoczesnej daleka jest od beztroskiej opowieści posła. Słabe od kilku miesięcy sondaże zleciały w niektórych badaniach do poziomu progu wyborczego (5 proc.); z klubu N odeszło właśnie czworo posłów – i nie można wykluczyć kolejnych transferów; do tego partia ma mocno ograniczone środki, ponieważ z powodu banalnego błędu w sprawozdaniu finansowym straciła miliony budżetowego wsparcia. Wciąż też za liderem N ciągnie się słynna „Madera”, bo przecież „internet nie zapomina”.
To od sylwestrowego wypadu Petru i Joanny Schmidt zaczęły się kłopoty Nowoczesnej. Posłowie, którzy w ubiegłym tygodniu przeszli z N do PO, zwracają uwagę, że za całą aferę Petru nigdy nie przeprosił – ani partyjnych kolegów, którzy w tym czasie protestowali w Sejmie, ani wyborców. A przecież takie gesty w polityce mają znaczenie. Niektórzy, jak choćby Ryszard Czarnecki z PiS, uważają jednak, że to nie sam skandal obyczajowy zaszkodził Nowoczesnej, ale to, co było chwilę potem – kiedy lider N zasiadł z Kaczyńskim do negocjacji. To miała być ucieczka do przodu, próba odwrócenia uwagi od afery, tyle że dla mocno antypisowskich wyborców mogło to być zwyczajnie niezrozumiałe. W końcu Petru już raz po spotkaniu z Kaczyńskim widział „światełko w tunelu”, powinien więc być ostrożniejszy.
– Wierność kibiców, którzy po przegranym meczu krzyczą: nic się nie stało!