Ma 71 lat. Polonus z Filadelfii, od – i do – niedawna przewodniczący rządowej podkomisji ds. ponownego zbadania przyczyn katastrofy smoleńskiej. Ostatnio wywołał sensację, najpierw oświadczając, że na pokładzie tupolewa doszło (prawie na pewno) do wybuchu bomby termobarycznej, a potem, że to on stał za zerwaniem rządowego przetargu wartości 16,5 mld zł na helikoptery, gdy wybrane zostały francuskie caracale. Zrobił to niejako mimochodem, udzielając wywiadu dla „Dziennika Gazety Prawnej” na temat prac podkomisji.
I zaczęło się. MON oświadczyło, że Berczyński nie był członkiem zespołu do zbadania ofert przetargowych – tym gorzej, bo dostęp do dokumentacji przetargowej, jak się okazało, jednak miał, i to nie wiadomo, na jakiej podstawie. Dziennikarze szybko ustalili, że Berczyński występował w latach 2015–16 do Inspektoratu Uzbrojenia MON o te dokumenty. Początkowo dostał odmowę z uwagi na brak wymaganego poświadczenia prawa dostępu do takich informacji, ale po pewnym czasie wrócił ze stosownym upoważnieniem – jak można sądzić – od ministra obrony. Z dokumentami się zapoznał.
Konstruktor lotniczy
Sam Berczyński mówił we wspomnianym wywiadzie, że Macierewicz zaproponował: „bądź moim pełnomocnikiem w sprawie śmigłowców”, gdy tylko został ministrem obrony narodowej. Znajomi Berczyńskiego z Filadelfii przyznają w rozmowie z POLITYKĄ, że relacja obu panów nie była dla nich tajemnicą. Berczyński opowiadał im o ścisłej współpracy z ministrem w tej sprawie, łącznie z tym, że towarzyszył ministrowi (ba, jak mówił, jechał z nim w limuzynie) podczas wizyty w Paryżu 2 lutego 2016 r., kiedy Macierewicz spotykał się ze swoim odpowiednikiem, ministrem obrony Francji.