Outsourcing dla niby-Trybunału
Sędzia Muszyński hurtowo zamawiał ekspertyzy. Mamy niby-Trybunał pełen niby-sędziów
Niejaki Mariusz Muszyński udowodnił właśnie (kolejny raz), że nie nadaje się na sędziego Trybunału Konstytucyjnego. Słusznie więc nim nie jest.
Okazuje się, że pan Mariusz Muszyński, działając w imieniu Trybunału Konstytucyjnego, zawierał umowy z niespecjalnie znanymi prawnikami o sporządzanie projektów opinii, zarządzeń i postanowień w sprawach skarg konstytucyjnych i wniosków wpływających do sądu konstytucyjnego.
Sędzia szuka pomocy u nieznanych ekspertów
Pan Muszyński cieszy się szczególnymi względami pani Julii Przyłębskiej, mającej według aktualnie rządzącej partii kierować ciałem mającym (za rażące polszczyznę powtórzenia przepraszam, ale sytuacja ich wymaga – KB) być obecnie Trybunałem Konstytucyjnym (a w rzeczywistości stanowiącym jego nawet nie atrapę, lecz karykaturę).
Oczywiście, sięganie przez sędziów każdego szczebla po zdanie ekspertów nie jest samo w sobie naganne. Zwłaszcza w przypadku sporów o najbardziej skomplikowane zapisy ustawowe, wymagających często faktycznie absolutnie już specjalistycznej wiedzy. Rzecz w tym, że pan Muszyński zawierał z wybranymi ekspertami umowy na, by tak rzec, doradztwo hurtowe. Na dowód wystarczy fragment umowy z panem Piotrem Karlikiem: „Wykonawca zobowiązuje się wykonać na rzecz zamawiającego dzieło polegające na przygotowaniu 45 projektów opinii, zarządzeń i postanowień w sprawach konstytucyjnych i wniosków wpływających do Trybunału Konstytucyjnego”.
Nie mówiąc już o tym, że nawet najwybitniejsi eksperci (a ci wybrani przez pana Muszyńskiego akurat jakoś nie są specjalnie znani) mogą dostarczać sędziom TK najwyżej sugestie do ich autonomicznych opinii. I że ideałem byłoby, aby tak ważne ciało miało wewnętrzną ekipę specjalistów – właśnie z racji roli i specyfiki instytucji.
A wreszcie: skoro tytuł sędziego Trybunału Konstytucyjnego ma być absolutnym ukoronowaniem nie tylko prawniczej kariery, ale i prawniczych kompetencji, to należałoby wymagać, żeby jego posiadacz nie wykorzystywał – zwłaszcza hurtowo, a zatem często pewnie bez potrzeby – zdania mniej doświadczonych kolegów.
Bo wtedy Trybunał staje się niby-Trybunałem, a sędziowie niby-sędziami.