Najpierw (trochę długi) cytat: „To liderzy PiS wynaturzyli idee, które wyniosły ich do władzy. Naprawę państwa zastąpili »odzyskiwaniem« kolejnych instytucji (…). Idea IV RP zakładała reformę instytucji i procedur, PiS zaś kontynuuje dzieło ich deformowania, łudząc się, że powstawianie wszędzie »swoich« ludzi – w których »jest samo dobro« – zastąpi zmiany strukturalne. (…) Niestety, kierownictwo PiS, na czele z premierem, zastąpiło lancet maczugą, wykorzystując uzasadnioną krytykę patologii do demagogicznej rozprawy z politycznymi oponentami. Słuszne dążenie do wzmocnienia państwa pomylono z atakiem na niezależne instytucje wyznaczające granice roszczeń wszelkiej władzy, takie jak (…) Trybunał Konstytucyjny. Próba odpolitycznienia mediów skończyła się ich bezprecedensowym upartyjnieniem. Taka praktyka musiała wywołać gniew i oburzenie. Po rządach PiS trzeba będzie rzeczywiście zabrać się do gruntownego sprzątania”.
To diagnoza Jarosława Gowina. Dotyczy jednak nie obecnych rządów PiS, lecz poprzednich; sformułował ją jesienią 2007 r. Co sprawiło, że dziś jest prominentem obozu rządzącego, który postanowił podnieść ówczesne patologie do entej potęgi?
Cisza nad tym koniem!
Latem 2015 r. Gowin szczerze wierzył, że nowe rządy PiS będą inne. Że tym razem prawica wreszcie weźmie się do przebudowy instytucji, walki z biurokracją, odblokowania społecznej energii. Że po latach jałowego grzęźnięcia w smoleńskim błocie nadchodzi czas poważnej polityki. Trwał prawicowy karnawał. Andrzej Duda właśnie został prezydentem, a PiS wchodził w kampanię parlamentarną. Zwycięstwo było pewne, niewiadomą tylko jego rozmiar. No i to, co potem.
Swoje przekonanie o nowym PiS czerpał Gowin – co zresztą chętnie opowiadał znajomym oraz dziennikarzom (również autorowi tego tekstu) – z regularnych rozmów z Jarosławem Kaczyńskim.