Po zwycięstwie Emmanuela Macrona nadzieja zagościła w wielu liberalnych sercach również w Polsce. Zwłaszcza tych, które wypisały się z wojny PiS z PO i domagają się trzeciej siły. Hasło „Czekamy na polskiego Macrona!” najwcześniej i najdobitniej zwerbalizował szef „Kultury Liberalnej” Jarosław Kuisz. Dedykując francuską lekcję skutecznej walki z populizmem „tłumowi oportunistów, który nas otacza, a który w mediach czy partiach politycznych de facto udaje demokratów”. Ów tłum – jak wyjaśnił autor – głównie poucza, gęsto stawiając „kordony sanitarne”, blokując pluralistyczną debatę i utrwalając dominujące podziały.
W rozmowie z POLITYKĄ Kuisz przekonuje, że dalsza radykalizacja sporu PO z PiS sprzyja dziś utrwaleniu dominacji Kaczyńskiego. Upieranie się przy tym konflikcie i uwięzienie w nim jest więc dla liberałów samobójcze. – Do tego dochodzi postdysydencki wymiar tego konfliktu, którym zarządzają dawni działacze opozycji. Jest on nierozerwalnie związany z ich biografiami. Wyrażany jest w języku, który dla młodszych pokoleń brzmi abstrakcyjnie. Nie przyciąga, lecz odpycha – dowodzi Jarosław Kuisz.
A bez mobilizacji młodego pokolenia, dodaje, nie ma szans na polskiego Macrona. Pytanie tylko, co powoduje, że ten się nie pojawia, skoro formułowane jest tak silne zapotrzebowanie.
Ostrożnie z analogiami!
Zwłaszcza jeśli porównujemy Francję do Polski. Tutaj zalecana jest ostrożność szczególna. „Francja jest krajem wiary w politykę” – powiada francuski filozof Marcel Gauchet (rozmowę z nim przeczytać można w ostatnim „Przeglądzie Politycznym”).