Czy ktoś jest przeciw temu, aby Polska rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej? Jeśli nie, powinien bez zastrzeżeń poprzeć program rządzącej partii przedstawiony na zjeździe w Przysusze. Polska będzie bowiem – niekoniecznie od razu, ale po kolejnej, już niemal pewnej, kadencji PiS – przemysłową potęgą, liderem innowacji, krajem pięknym, zasobnym, bezpiecznym, szanowanym. Zbudujemy nowe mosty, port lotniczy większy niż we Frankfurcie, ścieżkę rowerową od Bałtyku do Tatr i bursztynowy szlak od Mazur do Bieszczad, odtworzymy zamki Kazimierza Wielkiego oraz stocznie i kopalnie, a każdy potrzebujący dostanie od państwa mieszkanie. Literaci otrzymają przywileje podatkowe (jeśli zechcą być „prawdziwymi autorytetami”), a telewizja publiczna stanie się jeszcze dużo bardziej pluralistyczna.
Brzmi super, nieprawdaż? Kłopot tylko w tym, że tzw. średnio-starsze pokolenie, mające wątpliwy przywilej wczesnego urodzenia, już to kiedyś słyszało i już wie, jak to się kiedyś kończyło. Skojarzenia z Edwardem Gierkiem są obezwładniające. To wtedy państwo zobowiązało się załatwić i rozdać Polakom dobrobyt (jak nie z własnych, to z pożyczonych pieniędzy), pod warunkiem że nie będą się specjalnie buntować przeciw kierowniczej roli Partii. Po ponad 40 latach usłyszeliśmy niemal takie same obietnice, w tym samym tonie, z takim samym wezwaniem do jedności moralno-politycznej narodu (główne hasło w Przysusze „Polska jest jedna”). Ideologiczna innowacja jest taka: w roli zewnętrznego wroga, przed którym chroni władza, niemieckich odwetowców zastąpili „sprowadzeni przez Niemców” uchodźcy, a w roli syjonistyczno-korowskiej opozycji wystąpiły „elity”.
Elity to w najnowszej wersji ideologii PiS słowo klucz, które niemal całkowicie wyparło dawny „układ”.