PiS idzie drogą PZPR. Im bardziej władza blokowała demonstracje, tym stawały się one liczniejsze
PiS postrzelił się własną bronią. Stawiając płoty i kordony z tysięcy policjantów, by nie dopuścić do blokowania smoleńskiego pochodu, wywołał spontaniczną, pokojową rewoltę kilkunastu tysięcy obywatelek obywateli RP. Były białe róże, skandowano „Lech Wałęsa” i „Solidarność”. A mężczyźni w kamizelkach z napisem „NSZZ Solidarność” – zapewne ci, którzy mieli zastąpić policję i okazując spontaniczny robotniczy gniew, wynieść Lecha Wałęsę, gdyby jednak się zjawił na kontrmiesięcznicy – otóż to „solidarnościowcy” tym razem „stali tam, gdzie stało ZOMO”. Czyli razem z policją, izolując smoleńską procesję pod sztandarami PiS od obywatelek i obywateli RP. Historia powtórzyła się jako farsa.
Kontrmiesięcznica bez próby blokowania smoleńskiej procesji
Nie było tym razem próby blokowania smoleńskiej procesji. Przeciwnie: jeszcze zanim wyszła z Katedry św. Jana, obywatelki i obywatele RP wycofali się z placu Zamkowego, skandując: zostawiamy PiS z policją. Nie było więc „zakłócania obrzędu religijnego”, jakim – według władz PiS – stał się miesięcznicowy przemarsz przez Krakowskie Przedmieście przy akompaniamencie modlitwy.
Obywatele pojawili się w zablokowanej przez policję ulicy naprzeciwko Pałacu Prezydenckiego, gdzie tradycyjnie przemawiał Jarosław Kaczyński. Póki co te polityczne przemowy nie zostały uznane oficjalnie za homilie, więc gwizdy i okrzyki obywateli w jego trakcie raczej nie zostaną przez prokuraturę zakwalifikowane jako zakłócanie obrzędu religijnego (swoją drogą do niedawna PiS sam oburzał się na sformułowanie „religia smoleńska”…).