W ostatnich miesiącach w Parlamencie Europejskim zajmowałam się kwestią dyskryminacji nas, użytkowników internetu, poprzez tzw. geoblokowanie. I chciałam na tych łamach zapytać, dlaczego przedstawiciele m.in. polskiego rządu zasiadający w Radzie Unii Europejskiej nie wspierają zakazu powszechnie stosowanych praktyk takich, jak np. blokowanie wejścia na wybraną stronę internetową czy też odmowa sprzedaży produktu lub usługi w sieci, a nieraz i przyjęcie środka płatniczego ze względu na kraj, w którym mieszka klient? Zastanawia mnie, czy obywatele, którzy tak chętnie krytykują prawo unijne, a o samej Unii mówią w sposób, jakby była ona w stosunku do Polski organizacją zewnętrzną, zdają sobie sprawę, że w UE prawo tworzone jest przy znacznym udziale urzędników polskich ministerstw? Czy w ogóle wiemy, co oni robią? I czy na pewno reprezentują nas, obywateli?
Tylko, jak dziś pisać o ułatwieniach dla przedsiębiorców i konsumentów, o lepszym dostępie do wspólnego europejskiego rynku, o walce przeciwko dyskryminowaniu mieszkańców niektórych krajów (w tym bardzo często Polski) usiłujących dokonać zakupu w internecie? Jak pisać o znoszeniu barier dzielących nasz europejski rynek na 28 – patrząc w skali globalnej – niewielkich i małych ryneczków? Barier, które utrudniają Unii konkurowanie z innymi dużymi rynkami, konsumentom uniemożliwiają korzystanie z pełnej palety towarów i usług, a przedsiębiorców pozbawiają możliwości osiągnięcia efektu skali, przez co ci najbardziej innowacyjni przenoszą swoje biznesy do USA.
Jak pisać o tym wszystkim w momencie, kiedy wodzowska partia PiS niszczy nam ostatnie filary demokracji?