Jeśli oświadczenie rzecznika rządu Rafała Bochenka miało pokazać panią premier jako troskliwą opiekunkę dialogu i współpracy na szczytach władzy, to... nie wyszło. Jest w nim oczywiście wezwanie do porozumienia, ale jest też jasno pokazane, kto komu ma się podporządkować i kto komu ustąpić. Według pani premier po stronie MON wszystko jest w porządku, a prezydent mógłby nie przeszkadzać.
„W opinii Premiera postępowanie to nie powinno mieć wpływu na procedurę dotyczącą awansów generalskich, która leży w gestii Pana Prezydenta” – to kluczowe zdanie i jasny dowód, że Beata Szydło stanęła po stronie swojego ministra. Sugeruje też, że rząd widzi wstrzymanie awansów głównie jako odwet głowy państwa za odebranie dostępu do informacji niejawnych generałowi Kraszewskiemu z BBN. Pani premier o sprawie wie, nawet ją sprawdziła i nie dopatrzyła się nieprawidłowości.
Spór o nominacje generalskie umocnił podział
Najciekawsze jednak, że Szydło przyznała, iż o konflikcie o Kraszewskiego i reformie dowodzenia wie „od kilkunastu dni”, kiedy to miała „wysłuchać wątpliwości” prezydenta i pytać o działania SKW Antoniego Macierewicza i Mariusza Kamińskiego. Fakt, że przez ten czas nie zrobiła niczego, by zapobiec zbliżającej się nieuchronnie eskalacji, świadczy nie najlepiej o jej możliwościach – lub chęci – wpływu na sytuację. Pani premier pokazała niemoc, która jednak przecież nie jest zaskoczeniem.
Spór Dudy z Macierewiczem umocnił podział, który obserwowaliśmy po wetach prezydenta wobec ustaw sądowniczych.