Mało relaksowy ten sierpień, nie tylko ze względu na pogodowe anomalie. Media światowe mocno przeżywają pogróżki północnokoreańskiego dyktatora Kim Dzong Una (pisze o tym też Jędrzej Winiecki), zapowiadającego nuklearne uderzenie w amerykańskie bazy na wyspie Guam. Przez lata Kim rzucał już wielokrotnie najstraszliwsze groźby pod adresem sąsiadów i amerykańskich imperialistów, ale na słowach się kończyło. W dyplomacji ta szczególna metoda negocjacyjna Kimów (podobnie postępowali jego przodkowie u władzy) zyskała nazwę „strategii szaleńca”.
Najkrócej: chodzi o demonstrację własnej nieobliczalności, nieodpowiedzialności, ba, gotowości poświęcenia życia milionów ludzi i spustoszenia także własnego kraju dla utrzymania się przy władzy. Jeśli krwawy i zarazem groteskowy reżim Kimów wciąż trwa, to między innymi dlatego, że nikt, nawet jego chińscy protektorzy, nie chce sprawdzać, ile w tym jest blefu. Atomowy szantaż Kima stał się też testem dla Donalda Trumpa. Bombastyczna odpowiedź Trumpa (obiecującego Kimowi „fire and fury”) zaniepokoiła sojuszników Ameryki, bo retoryczna licytacja amerykańskiego koguta z koreańskim kabotynem może wymknąć się spod kontroli. Niby nikt nie wierzy, że będzie inaczej, niż dotąd bywało, ale jednak amerykańscy i natowscy sztabowcy szykują scenariusze na wypadek Lepiej Nie Mówić Czego.
Jakby tego było mało, za kilka dni Rosja kończy przygotowania do, największych w Europie od zakończenia zimnej wojny, manewrów Zapad 2017. Zapad (dla tych, co nie pobierali rosyjskiego w szkole) znaczy Zachód i taki też będzie kierunek pozorowanych uderzeń. Już w połowie września wzdłuż granicy Rosja–NATO oraz na terytorium Białorusi znajdzie się masa sprzętu i ponad 100 tys.