Nie ma powrotu do tego, co było – to jeden z tych frazesów, których powtarzanie uchodzi w części środowisk opiniotwórczych za wyraz głębokiej refleksji historiozoficznej i politologicznej. Tymczasem mowa o okresie bezprzykładnego rozwoju, który sprawił, że Polska znalazła się geopolitycznie, cywilizacyjnie, kulturowo i ekonomicznie tak blisko najwyżej rozwiniętych krajów Zachodu jak bodaj nigdy w historii, a przynajmniej od XVI w. Czy fakt, że ekipa owładniętych kompleksami i obsesjami szaleńców tak łatwo ten system i ten dorobek unicestwia, ma podważać jego wartość?
Niektórzy tak uważają, a nawet więcej: twierdzą, że system ów był ułomny lub wadliwy, skoro umożliwił ekipie destruktorów dojście do władzy. Albo jeszcze więcej: swoimi wadami i ułomnościami wręcz utorował tej ekipie drogę do samodzielnych rządów. Zatem: jest odpowiedzialny za wyhodowanie własnych grabarzy, a więc niewart restytucji i trzeba go odesłać do lamusa historii, a zacząć się rozglądać za nowym. Na razie wszakże takowego nie widać. Jedyne, co bywa wprost proponowane, to powrót do jeszcze dawniejszego systemu, czyli nostalgicznie wspominanego przez europejską lewicę i jej młodych polskich naśladowców welfare state w wydaniu z lat 60. i 70.
Nie całkiem perfekcyjna III RP
Tak, to prawda, III Rzeczpospolita miała wady, nie była oczywiście systemem idealnym. W jednym ze swoich przenikliwych i błyskotliwych esejów, zatytułowanym „O dążeniu do ideału”, Isaiah Berlin poddał krytycznej analizie tytułową skłonność, zwłaszcza jeśli przeradza się ona w obsesję. Pokazał niemożność jej zaspokojenia wynikającą z wielości ideałów i stojących za nimi wartości oraz ich wzajemnego skonfliktowania. Zasygnalizował także niebezpieczeństwo przekształcenia ideału w dogmatyczny projekt oraz szkody i nieszczęścia, jakie może ściągnąć usilne dążenie do jego realizacji.