Im dalej od ubiegłotygodniowej nawałnicy, tym lepiej rząd sobie z nią radzi. Spektakularna porażka zmienia się w sukces, organizacyjna indolencja w stanowczość i empatię. Cała państwowa machina propagandowa ruszyła zmieniać przeszłość. Pani premier – już wiemy – tuż po nawałnicy zajmowała się koordynacją służb państwowych i dlatego nie mogła pojechać na miejsce kataklizmu, ale za to teraz odwiedza poszkodowane rodziny i obiecuje pieniądze, upominając samorządy, aby nie opóźniały wypłat. Minister Macierewicz też podjechał rządową limuzyną w teren pochwalić poświęcenie wojska, które co prawda skierowano tam długo po katastrofie, ale nie było wcześniej potrzeby. Minister Błaszczak, zwierzchnik wojewody Dariusza Drelicha, krytykowanego za brak należytej, wręcz jakiejkolwiek reakcji, odpowiedział, że oto totalna opozycja „lansuje się na ludzkiej tragedii”, po czym zaatakował „za ospałość” niepisowskiego marszałka województwa, który akurat, jak właściwie wszystkie lokalne władze samorządowe, działał natychmiast i właściwie bez zarzutu. Po trzech–czterech dniach od tragedii, kiedy minął pierwszy stupor rządu, zostały chyba wreszcie sformułowane przekazy dnia: jeśli coś było źle, to winne są samorządy (w tym rejonie głównie niezwiązane z PiS). A rząd byłby jeszcze bardziej skuteczny, gdyby miał jeszcze więcej władzy. Na tym polega istota każdej propagandy: ważne są nie fakty, ale to, czego ludzie o nich się dowiedzą i co będą myśleć.
Tym razem być może władzy nie uda się narzucić swojej interpretacji wydarzeń, bo zbyt wielu było świadków i za późno (długi weekend) nastąpiła propagandowa kontrakcja. Ale w toczonych nieustannie wojnach narracji politycznych to zwykle władza ma przewagę nad opozycją. Wbrew temu, co głosi PiS, opozycja „nie dysponuje” żadnymi własnymi mediami; nawet gazety, stacje radiowe i telewizyjne opisywane jako „skrajnie antyrządowe” są wobec opozycji bardzo krytyczne i zdystansowane, a politycy nie mają na nie żadnego wpływu.