Poprzednia taka fala emigrantów, dzisiejszych mniej więcej 40-latków, odpłynęła po stanie wojennym w latach 80. Co roku pakowało wtedy walizki 15 tys. magistrów i inżynierów. To tak, jakby jeden na czterech z każdego rocznika studentów zostawał emigrantem. Teraz wyjeżdża rocznie nawet po 30 tys. I z roku na rok coraz więcej. Czy to źle dla Polski? Badacze społeczni przekonują, że wręcz przeciwnie.
Robert Sławiński: rocznik 1962, wyjechał w 1991 r. Kierunek: Nowy Jork.
Paulina Mistarz: rocznik 1980, wyjechała w 2005 r. Kierunek: Londyn.
Robert nie decydował się na emigrację, po prostu po studiach wyruszył na wakacje do miasta, gdzie było już trochę ludzi z uczelni (politechnika, specjalność: wysokie napięcia, oświetlenia). I tak się zasiedział 15 lat. Już wie, że nie wróci.
Paulina kupiła w promocji bilet lotniczy w dwie strony i ten powrotny przepadł. Nie wie, czy zostanie w Londynie. Bo może za parę lat ruszy dalej. Na przykład do Nowego Jorku.
Dwie fale
Nad tamtymi, co wyjechali w latach 80., płakano, że to drenaż mózgów. Zaczęło się tuż po stanie wojennym i trwało przez 10 lat. W 1989 r. wyjechało nawet więcej magistrów, niż skończyło studia. W 1990 r. w klubie na nowojorskim Greenpoincie, gdzie w soboty zbierali się najświeżsi emigranci, można było odnieść wrażenie, że wszyscy najładniejsi, najmądrzejsi i najbardziej udani uciekli z Polski. Co ich wygnało? Owszem, stan wojenny. Ale jeszcze bardziej brak perspektyw, krach socjalistycznej gospodarki, bieda, szarość, kartki na wszystko.