Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kraj

Poparzone meduzami

Zaczyna się rok szkolny, z programu lektur wypadł niezrównany Bułhakow, w to miejsce weszły jakieś pokraczności.

Nie będziemy brały udziału w dyskusjach o tym, czemu w Polsce nie ma opozycji. Ani w tych, czemu Polacy wolą zamordyzm od demokracji. Nie chodzi o to, że nam się znudziło, mamy taki kaprys lub się obraziłyśmy na świat. Po prostu bicie piany po raz tysięczny niewiele zmienia. Poza tym tak trudno zrozumieć cudze wybory. Nawet jeśli wchodzi się w rolę antropolożki badającej inne kultury. Czasami brakuje metody badania: uczestnicząca, zza biurka, dystansująca się? Co wybrać, aby zgłębić skomplikowane procesy myślowe rodaków? Bo tu awantury z sądami, Trybunałem, finansowaniem armii, a sondaże rosną. Dziwne to plemię. Nasze plemię.

Przypomina nam się bohaterka powieści „Gorące mleko” Deborah Levy. Z niedokończonym doktoratem, z hipochondryczną matką i niepoukładanym życiem osobistym i zawodowym. Sofia patrzy na ludzi jak na okazy do zbadania. Inaczej nie rozumie ich zachowania i reakcji. Stara się więc przybierać pozę naukowczyni studiującej z zainteresowaniem obrzędy oraz rytuały. W pewnym momencie stwierdza jednak, że nie jest dobra w badaniu samej siebie. Że nie ma zielonego pojęcia o własnej logice. Jak więc ma zrozumieć innych, skoro sama siebie nie może zrozumieć. Ale antropologia to także zadawanie sobie pytania, jak sama zachowałabym się w danej sytuacji. W tym sensie przyglądanie się innym to przyglądanie się sobie.

W książce Levy ciągle trzeba się szczypać w ramię. Sprawdzać, zmuszać do zmian i wzięcia spraw w swoje ręce. Kiedy Sofia wyrusza do Hiszpanii na kosztowne leczenie matki, często spędza czas na plaży. Meduzy krążą w wodzie, leżą na brzegu. Czasami można pływać między nimi i nie czuć ich macek, ale jeśli człowieka dotkną, oparzenia są bardzo bolesne. Na skórze wyskakują bąble, ciało swędzi i boli pod wpływem najlżejszego nawet dotyku.

Polityka 35.2017 (3125) z dnia 29.08.2017; Felietony; s. 87
Reklama