Garść znalezionych w internecie wiadomości o SLD: „Spotkanie z represjonowanymi przez PiS mundurowymi w Koszalinie” (na zdjęciu tłum starszych osób w koszalińskiej bibliotece), „SLD broni nazw ulic w Elblągu” (chodzi o m.in. ul. Armii Ludowej), „Szczecinecki SLD żyje. Ma nawet nowego radnego”.
Do Sojuszu wstąpił ostatnio były poseł Ruchu Palikota Andrzej Rozenek. – Tylko Sojusz liczy się na lewicy. To partia z szansami w wyborach samorządowych i parlamentarnych. SLD to też jedyne ugrupowanie, które dba o to, by nie zakłamywać historii, by nie mówić fałszywie o czasach PRL – tłumaczy swój transfer.
Pomimo tych niewątpliwych sukcesów obciążony rozlicznymi grzechami SLD jest niemodny, niemedialny, bez powabu, jaki dostrzegają w Robercie Biedroniu czy Adrianie Zandbergu niektóre media.
SLD przypomina faceta, który przeżył dwie próby samobójcze, a teraz leży na oddziale intensywnej terapii i (umiarkowanie liczni) przyjaciele martwią się, czy przeżyje.
Pierwszą próbę samobójstwa Sojusz podjął, wystawiając w wyborach prezydenckich Magdalenę Ogórek (2,38 proc.). Drugą – zawierając w 2015 r. małżeństwo wyborcze z Januszem Palikotem. – To były dwie najgłupsze decyzje w najnowszej historii partii – przyznaje młoda działaczka Sojuszu.
Partie SLD i Twój Ruch dostały 1 mln 147 tys. głosów, prawie tyle co Nowoczesna, ale z uwagi na podwyższony do 8 proc. próg wyborczy dla koalicji mandatów nie zdobyły. Leszek Miller na pożegnanie z Sejmem dał zatem Jarosławowi Kaczyńskiemu prezent w postaci samodzielnej większości; gdyby lewica wprowadziła 20–30 posłów, PiS musiałby szukać koalicjanta.
Od wyborczej klęski minęły prawie dwa lata. Niedawna sojuszniczka Sojuszu Barbara Nowacka recenzuje je raczej drwiąco: – Trudno powiedzieć, co SLD robił od wyborów.