Antoni Macierewicz po raz pierwszy w czasie swego urzędowania przeszedł przez szpaler honorowy żołnierzy w galowych mundurach, stojący u wychodzącego na Potomak portyku Pentagonu. To właśnie tu sekretarz obrony USA przyjmuje swoich najważniejszych gości. Ze stopni olbrzymiego budynku jak na dłoni widać Waszyngton, z dominującą w krajobrazie białą iglicą Pomnika Waszyngtona, bliżej zaś rzekę i jej zatokę, gdzie teraz jest marina, ale kiedyś z dna wydobywano piasek służący do budowy pięciokątnego Federalnego Budynku Biurowego nr 1, dziś znanego jako Pentagon.
Wspólny rzut oka – gospodarza i gościa – na tę wspaniałą panoramę i wymiana kilku zdań to obowiązkowy punkt każdej oficjalnej wizyty. Podobnie jak odgrywane przez wojskową orkiestrę hymny i serdeczny uścisk ręki przy wejściu. Tym razem bardziej ściskał Macierewicz, nie tylko za rękę, ale i za ramię. Sceneria więc niezrównana, a uroczystość podniosła. I to na razie musi wystarczyć, bo o konkretach wiadomo wyjątkowo mało.
Macierewicz ostrożnie o Afganistanie, krytycznie o NATO
Jeszcze przed wizytą MON nieoficjalnie komunikował, że zwiększenie kontyngentu w Afganistanie – co wydawało się przesądzone – wcale nie będzie pierwszoplanowym tematem rozmów. Sygnał z wojska był nieco zaskakujący: nie, nie będzie takiego powiększenia naszego zaangażowania, do jakiego namawiali Amerykanie, czyli o połowę. Jeśli w ogóle, to wyślemy dodatkowych specjalistów, a nie kompanię piechoty. Powód? Koncentracja na wschodniej flance i własnych potrzebach, które oczywiście są też sojuszniczymi. Wolimy zostać na miejscu i zabezpieczać przesmyk suwalski niż Afganistan. Antoni Macierewicz o afgańskiej misji mówił, ale oględnie i bez większych emocji. Dużo chętniej w czasie zaledwie 10-minutowego spotkania z dziennikarzami opowiadał o amerykańskich wojskach w Polsce i amerykańskiej broni.
Zaczął jeszcze przed spotkaniem z Jamesem Mattisem. Na konferencji CEPA Forum, skupiającej ministrów, generałów i ekspertów z Europy Środkowej i USA, Macierewicz był uczestnikiem panelu o ewolucji NATO do potrzeb zagrożeń XXI wieku. W swoim przemówieniu podkreślił, że ćwiczenia Zapad-17 zmuszają NATO do zmiany myślenia o obronie wschodniej flanki. Że siły, które jeszcze w zeszłym roku w czasie warszawskiego szczytu wydawały się wystarczające, w świetle zdolności pokazanych przez Rosję i Białoruś będą musiały być zwiększone. Że Europa potrzebuje większego zaangażowania USA – a jeśli sama myśli, że jest w stanie odegrać strategiczną rolę, to się myli i gra w interesie Rosji. Ale nie tylko Europie Zachodniej i Moskwie dostało się od Macierewicza. Minister krytycznie ocenił też samo NATO – czas jego potencjalnej reakcji na rosyjską agresję. Dlatego właśnie jego zdaniem w Polsce i innych krajach powinno być jeszcze więcej Amerykanów.
To akurat opinia nieodosobniona. Słuchający Macierewicza gen. Frederick Ben Hodges, odchodzący dowódca US Army Europe, pytał retorycznie, czy ktoś nie ma na zbyciu jakichś żołnierzy, bo chętnie zabrałby ich do Europy. Tłumaczył, że 30 tys. podległych mu wojsk musi mieć zdolność odstraszania za 300 tys.
Hodges od dawna apeluje w Waszyngtonie o dodatkowe siły, zresztą z sukcesem. Już Barack Obama postanowił wysłać do Polski rotacyjną brygadę pancerną, a do składów uzbrojenia skierować dodatkowe czołgi, tak by generał miał do dyspozycji całą dywizję. Przy jednogłośnym poparciu Kongresu już za administracji Donalda Trumpa udało się powiększyć przyszłoroczny budżet na wojskowe wsparcie Europy do prawie 5 miliardów dolarów. Będą więc fundusze na to, czego Hodgesowi brakowało: brygadę artylerii rakietowej, dodatkowe wsparcie logistyczne, obronę przeciwlotniczą. Jak kilka dni temu podał portal Defence24.pl, powołując się na US Army, dwa bataliony wyposażone w wyrzutnie rakietowe MLRS na pewno trafią do Europy, choć najprawdopodobniej nie do Polski. Jednak minister Macierewicz o brygadzie się nie zająknął, poprzestał na ogólnikach.
Macierewicz rozmawia z przemysłem zbrojeniowym
Najbardziej konkretnie mówił Macierewicz o uzbrojeniu, choć raczej bez zaskoczeń. Bo wiadomo, że Polska od lat stara się o kupno z USA dwóch systemów rakietowych. Pierwszy – obronny – to wyrzutnie Patriot do zestrzeliwania obcych rakiet i samolotów. Drugi – to wyrzutnie rakiet ziemia-ziemia HIMARS, które w kraju na system Homar przekształcić ma polska zbrojeniówka. Dopytywnay przez dziennikarzy minister najpierw enigmatycznie wyznał, że rozmowy o tym sprzęcie się odbyły i będą kontynuowane. Później powtórzył deklarację, że Polska i USA będą się starać podjąć w ich sprawie decyzję do końca roku. I ma to być jeden z konkretnych wyrazów owej zwiększonej amerykańskiej obecności w Polsce.
Wiadomo jednak, że łatwiej mówić o zakupie uzbrojenia, niż go skutecznie zrealizować. Macierewicz pewnie pamięta, ile razy składał deklaracje o śmigłowcach. Z rakietami wcale nie jest łatwiej, bo to dużo droższe systemy. Same Patrioty mają nasz kosztować 30 miliardów, a to tylko cena zakupu. Polska chce więc tzw. offsetu i transferu technologii, który rekompensowałby wydatek i zapewniały zbrojeniówce przeskok technologiczny. Tyle że nawet sojusznikowi tak oddanemu jak Polska firmy z USA nie oddadzą całej technologii budowy rakiet czy radarów. Akurat dziś, w piątek, główny dostawca Raytheon ma przedstawić swoją ofertę offsetową dla Polski. I tu największe zaskoczenie: Antoni Macierewicz zapowiedział, że cały piątek w USA spędzi na rozmowach z przemysłem zbrojeniowym. W Pentagonie mógł rozmawiać o ofercie rządowej – Polska cały czas czeka na odpowiedź po złożeniu zamówienia. Z przemysłem, choć to rzadkość w przypadku ministrów obrony, może mówić o technologiach. Czy po powrocie po raz kolejny oświadczy, że Polska kupi Patrioty?
Jest to bardzo prawdopodobne. Choć trzeba będzie wtedy pamiętać, iż to oświadczenie będzie dotyczyć wyłącznie takiego systemu, jaki Raytheon i rząd USA są gotowe nam sprzedać obecnie, a nie takiego, jaki my chcielibyśmy mieć w przyszłości. Różnica dotyczy podstawowych kwestii: dookólnego radaru i taniej, lecz skutecznej rakiety, którą dałoby się produkować w Polsce. Macierewicz musi być potwornie zdeterminowany, by uzyskać to, co chce, od firm – za zgodą Pentagonu – skoro zostaje na bezpośrednie rozmowy.
Ale i tak jakiekolwiek jego ustalenia będą musiały przejść przez sito specjalistów w naszym przemyśle i wojsku, bez których nie będzie ostatecznie umowy. Nie jest tajemnicą, że zapewnieniom Raytheona PGZ raczej nie ufa, a wojsko domaga się takich zdolności, jakich Raytheon w tej chwili zaoferować nie jest w stanie. Kółko zdaje się zamykać, choć minister wciąż uważa, że kontrakt – i to w tym roku – jest realny. Nie zalecałbym jednak stawiać na to dużych pieniędzy.
Andrzej Duda pielgrzymuje do USA
Kiedy minister obrony próbował uzyskać w Pentagonie więcej wojska za kontrakty zbrojeniowe, prezydent Andrzej Duda zwracał się bezpośrednio do amerykańskich wojskowych. W słynnej uczelni West Point, oczywiście nawiązując do Kościuszki i Pułaskiego, zapewniał Amerykanów, że są dziś Europie potrzebni jak w czasie największej próby – w czasie obu wojen światowych i zimnej wojny.
Jeśli można mówić o tym, że dwaj emisariusze Polski podzielili się zadaniami w kierowanych do USA prośbach, to Duda był jak pielgrzym oferujący wzniosłą modlitwę, a Macierewicz pokazywał, ile mógłby wrzucić do puszki na ofiarę. Jednak takich jak Polacy kolędników u wrót Pentagonu jest znacznie więcej, a niektórzy mogą się pochwalić, że do tej puszki już swoją donację wrzucili. Zaledwie wczoraj James Mattis przyjmował rumuńskiego ministra obrony, co jest symboliczne o tyle, że na wiosnę to Rumunia wyprzedziła Polskę w zamówieniu Patriotów. Może to tylko zbieg okoliczności.