W Polsce jedyną firmą badającą oglądalność programów telewizyjnych jest Nielsen Audience Measurement. Działa na rynku od 20 lat, przez pierwsze 15 konkurując z państwowym OBOP. Nielsen monitoruje 2 tys. gospodarstw domowych. Wyposażone są one w czarną skrzynkę, podłączony do telewizora telemetr, który monitoruje fakt włączenia i wyłączenia odbiornika oraz poprzez próbkowanie dźwięku identyfikuje program, który widz aktualnie ogląda. Metoda identyfikacji kanału TV po ścieżce dźwiękowej została wybrana po to, by móc identyfikować oglądalność programów, które odtwarzane są w innym czasie, niż przewiduje ramówka. Innymi słowy, Nielsen bada nie tylko oglądalność telewizji w modelu linearnym, ale także przesuniętym w czasie: online, z dekodera operatora kablowego lub własnej nagrywarki.
To ważne, bo na rozwiniętych rynkach oglądalność niektórych rodzajów programów telewizyjnych, np. filmów, w modelu linearnym stanowi już jedynie około jednej trzeciej całości. Dla nadawców jest zatem bardzo istotne, by technologia używana przez firmę badawczą uwzględniała inny model oglądalności TV niż w czasie rzeczywistym. Dlaczego? Dlatego, że źródłem dochodów każdej bezpłatnej stacji telewizyjnej jest jedynie jej publiczność. To reklamy wyświetlane własnym widzom stanowią wyłączne źródło przychodów. Cena czasu reklamowego jest proporcjonalna do rozmiarów widowni danego programu. To my, widzowie, stajemy się towarem, jaki stacje sprzedają swoim klientom. Podkreślam – widzowie, nie gospodarstwa domowe. To rozróżnienie ma niebagatelne znaczenie, o czym później.
Wydaje się zatem, że sprawa jest prosta. Technologia odpowiada za produkcję wyników. Dane zbierane są automatycznie. Poza kwestią doboru próby i jej reprezentatywności trudno szukać dziury w całym.
TVP traci
Niestety, świat nie jest taki jednoznaczny.