Artykuł w wersji audio
Media kierujące się filozofią newsa raz ogłaszają klęskę obozu rządzącego, gdy linie poparcia opozycji i partii rządzącej zbliżają się do siebie, raz jego zwycięstwo, gdy linie te się rozjeżdżają. Krótkofalowe spojrzenie na wyniki dobrze się sprzedaje, lecz nie wyjaśnia procesów społecznych. Na domiar złego różne pracownie badań społecznych podają rozbieżne dane, co potęguje chaos.
Problem w interpretacji wyników badań sondażowych na temat poparcia poszczególnych partii politycznych wynika z dwóch podstawowych źródeł. Pierwsze to różnice w metodologiach. Sposób zadawania pytania oraz sposób doboru respondentów do próby ma zasadnicze znaczenie dla otrzymanych wyników. Od lat wyniki sondaży zbierane metodą indywidualnego wywiadu domowego różnią się drastycznie od tych zbieranych przez telefon. Powodów jest wiele, począwszy od efektu ankieterskiego, że badani udzielają odpowiedzi, jakich ich zdaniem spodziewa się ankieter. I tak pracownicy rządowego CBOS regularnie zbierają wyższe deklaracje poparcia dla władzy, odwiedzając domy respondentów, niż pracownicy call center wykonujący zlecenia prywatnych sondażowni.
Istotny jest sposób doboru próby. Prawdopodobieństwo zastania w domu zwolennika PiS jest po prostu wyższe niż np. sympatyka Nowoczesnej. Drugi fundamentalny problem badań preferencji politycznych polega na tym, że zdecydowana większość respondentów, niezależnie od metody wywiadu, odmawia udzielenia odpowiedzi. W tej chwili odsetek ten wynosi ponad 70 proc., a preferencje polityczne są silnie związane z tendencją do odmowy odpowiedzi. Partie będące na topie, których wyborcy są dumni z faktu ich poparcia, mogą liczyć na pozytywną autoselekcję respondentów, a co za tym idzie, wyższe wyniki w sondażach. Żeby zebrać wyniki od 1000 potencjalnych wyborców, trzeba zadać pytanie ponad 3300 losowo dobranym osobom.
Trzeba to powiedzieć jasno: badania politycznych sympatii Polaków nie mają nic wspólnego z reprezentatywnością. Jakie jest zatem wyjście z sytuacji? Czy wszystkie wyniki badań nadają się wyłącznie do kosza? Nie. Jak wiemy z praktyki, badania społeczne z większą lub mniejszą dozą dokładności pokrywają się z wynikami wyborów. Można zadać zasadne pytanie, jak to jest możliwe, skoro autoselekcja respondentów w tak dużym stopniu wpływa na wyniki? Każda pracownia badań społecznych ma swoją metodologię ważenia surowych wyników zebranych w ankietach. Każda firma, świadoma efektu metodologii i autoselekcji, bierze te efekty pod uwagę, mnożąc otrzymane wyniki przez jedynie sobie znane współczynniki, mające wyrównać efekty skrzywienia wyników niedoskonałością metody zbierania danych.
Nie chcę wchodzić w dyskusję na temat tego, która z sondażowni ma lepszą metodologię i dlaczego. O tym, które źródło jest najbardziej wiarygodne, przekonamy się ponownie przy okazji kolejnych wyborów. Moim zdaniem jedyną rozsądną metodą analizy wyników badań sondażowych poparcia dla partii politycznych jest porównanie danych pochodzących z tego samego źródła, a więc obarczonych tym samym systematycznym błędem w długim okresie czasu. Ważna jest dynamika notowań. Czy zależne są od bieżących rozgrywek politycznych? Czy afery szkodzą Prawu i Sprawiedliwości? Czy zamach na sądy miał dla wyborców znaczenie? Jakie wydarzenia na scenie politycznej rzeczywiście zmieniły ich preferencje?
Fundamentem jest sprawczość
I w końcu fundamentalne pytanie: jakie z takiej analizy wypływają wnioski? Co zrobić, by wygrać wybory? By odpowiedzieć na tak zadane pytania, trzeba popatrzeć na wyniki badań w długiej perspektywie, wyniki z jednego źródła, tak by były porównywalne w czasie. Musimy oderwać się od doraźnych sensacji w postaci krótkofalowych wzrostów i spadków. Ja wybrałem dane pracowni IBRIS i muszę się państwu przyznać, że jedynym kryterium wyboru była ich dostępność.
Kto patrzy z bliska, widzi pień. Z odległości widać las. Z tej perspektywy w ciągu badań powtarzanych od wyborów w listopadzie 2015 r. widać cztery istotne wydarzenia wpływające na wyniki preferencji wyborczych Polaków. Pierwsze to efekt nowości Nowoczesnej. To ta partia zgarnęła pulę czarnego konia wyborów. Po ledwie 7 proc. wyniku wyborczego w październiku mamy prawie 20 proc. na początku grudnia i blisko 30 proc. w połowie miesiąca. Drugie należy także do Ryszarda Petru. Akcja Misiewicze przyniosła mu spektakularny sukces i 25 proc. poparcia w sondażach. Kolejne to przesilenie protestów sejmowych opozycji pod koniec 2016 r. Protest, który zakończył się kompromitacją Nowoczesnej i jej lidera oraz spektakularnym wzrostem notowań partii rządzącej.
Polityka to gra, w której jak w boksie wygrywa silniejszy. W politycznym boksie Jarosław Kaczyński jest mistrzem. Walkę o budżet i protest w Sejmie wygrał pokazem czystej siły. Notowania partii poszybowały do 37 proc. Krótko po tym siłę odzyskała opozycja. Przegrana 27 do 1 wywindowała notowania PO do magicznego poziomu bliskiego 30 proc. Triumf trwał krótko. Dzisiaj notowania partii rządzącej systematycznie rosną. PiS cieszy się ok. 40-proc. poparciem i nic nie wskazuje na to, by trend miał sią odwrócić. Dlaczego? Istotne z punktu widzenia polityków i mediów wydarzenia, skandale i spory, którymi żyją serwisy informacyjne, na sondaże nie mają większego wpływu. Atak na Trybunał Konstytucyjny, zniszczenie niezależności sądów, czarne parasolki, choć mobilizowały setki tysięcy ludzi na ulicach, nie miały przełożenia na prognozowane wyniki PiS w wyborach. Bo nie były to kwestie istotne z punktu widzenia zwykłego człowieka. Z tego punktu widzenia najważniejszą kwestią okazała się afera Misiewiczów.
Wyniki sondaży wskazują dwa główne parametry kształtujące opinię publiczną: parametr siły i parametr socjalny. Ważna jest też spójność wizerunku.
W polityce sprawczość ma fundamentalne znaczenie. Jarosław Kaczyński świetnie zdaje sobie z tego sprawę. Dlatego eskaluje konflikt wszędzie tam, gdzie może udowodnić siłę swojej władzy. W kontraście do ciepłej wody w kranie, braku wizji, w kontrze do zredukowania przez Donalda Tuska polityki do administracji ta ekipa ma cel i siłę, by swą wizję zrealizować. Można się z tym nie zgadzać, ale determinacji odmówić im nie można. Z danych, które przytaczam, to sprawczość właśnie jest najważniejszym atrybutem politycznej siły.
Z tego punktu widzenia zrozumiałe jest, dlaczego brutalna polityka uprawiana przez Jarosława Kaczyńskiego jest skuteczna. Dlaczego nierespektowanie wyroków Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości nie wpłynęło na wyniki sympatii wyborczych. Dlaczego afery tego rządu, począwszy od „Niech wyjadą!” do inwigilacji polityków opozycji, represji wobec dziennikarzy, zbiorowych procesów politycznych, czyli wszystko to, co nie mieściło się nam w głowie, teraz buduje poparcie społeczne dla władzy. Powód jest jeden – siła i sprawczość.
Od lat blisko połowa Polaków nie brała udziału w wyborach. Najczęściej wymienianą w badaniach przyczyną absencji wyborczej było przekonanie o braku wpływu, o tym, że od głosu nic nie zależy. Politycy oszukują. Nie dotrzymują wyborczych obietnic. PiS obietnic dotrzymał. Kaczyński wygrał choćby bitwę w sprawie, która przez długi czas była w centrum uwagi opinii publicznej – o uchodźców. Najpierw skutecznie zastraszył Polaków wizją obcej inwazji, potem ich od tej inwazji uchronił. Unia Europejska wycofała się z polityki relokacji i PiS pokazał siłę nie tylko na rodzimym polskim podwórku, ale także na arenie międzynarodowej. Efekt Tuska został w ten sposób skutecznie zniwelowany. Znowu kluczem okazała się siła, bez względu na konsekwencje.
Co wzmacnia PiS?
Polityka przekraczania granic, łamania reguł i niszczenia instytucji demokratycznego państwa nie tylko nie szkodzi PiS, ona go wzmacnia. Opozycja zadaje bezradnie pytanie: „co się jeszcze musi stać, by PiS zaczęło spadać?”. Spójrzmy raz jeszcze na sondaże: w ciągu ostatnich dwóch lat od wyborów jedynie dwa razy widać obniżenie notowań partii rządzącej. Po raz pierwszy przy akcji Misiewicze, po raz drugi po porażce PiS przy wyborze Donalda Tuska 27:1 w Brukseli. Żadne inne liczne protesty, afery i skandale będące udziałem tej władzy nie nadszarpnęły jej reputacji.
Co to dla opozycji znaczy? Trzeba krytykę skoncentrować na tych frontach, które rzeczywiście przekładają się na wyborcze poparcie dla rządzących. A są to kwestie związane z niespójnością i zaprzeczaniem własnym hasłom. Misiewicze to pokaz arogancji i kumoterstwa władzy, czyli cech, które partia rządząca zarzucała poprzednikom i z którymi sama miała walczyć. Przegrana w Brukseli to, po pierwsze, wielka strata w wymiarze siły, pokaz słabości i upokorzenia; po drugie, zaprzeczenie własnej patriotycznej propagandzie. Trudno bowiem z jednej strony zarzucać opozycji donosy na Polskę, a z drugiej atakować własnego rodaka piastującego najwyższe stanowisko międzynarodowe, pokazując, że partykularne animozje, osobiste niechęci i polityczne różnice są przeważające w konfrontacji z pozorną, jak się okazuje, solidarnością narodową. W konfrontacji z bieżącym interesem politycznym patriotyzm idzie do kosza.
I cóż z tego? Opozycja, przeskakując z tematu na temat jak chart, podąża za kolejnym zającem wystawianym jej przez aparat propagandy władzy. Powinna koncentrować się na długofalowym budowaniu wizerunku swoich przeciwników jako uzurpatorów uwłaszczających się na państwie kosztem „zwykłego człowieka” (co zresztą jest prawdą). Przykład? Pierwszy z brzegu: sądy. Trzeba było krzyczeć, że to projekt Misiewicze w togach. Z realną reformą nie ma nic wspólnego. Partyjni działacze zawłaszczają państwo. Kradną je nam, obywatelom. Kto wygra spór z władzą, jeśli sędziów mianuje prokurator? Czy w takim państwie czujesz się bezpiecznie? Czyż to nie bardziej przekonująca opowieść niż kolejny raz obwieszczany koniec demokracji?
Skuteczna opozycja wobec rządów PiS powinna zostać oparta na paru fundamentalnych założeniach. Po pierwsze, krytyka rządzących musi składać się w spójną, przekonującą całość i być konsekwentnie prowadzona przez miesiące i lata. Po drugie, nie może negować programu socjalnego rządu. Polacy mają dość zaciskania pasa. Polacy chcą realizacji podstawowej obietnicy wszystkich rządów: by żyło się im lepiej.
Opozycja powinna ogłosić koniec transformacji, zamiast chwalić się kolejnymi osiągnięciami, które PiS skutecznie punktował, zadając proste pytanie: i co z tego wynika dla zwykłego człowieka? Do tej pory żadna z partii opozycyjnych nie przedstawiła spójnej, sensownej odpowiedzi na socjalny program PiS. Trudno liczyć na wysokie poparcie, mówiąc ludziom, że to, co dostają, im się nie należy, że są głupi, bo dali się przekupić, że i tak zmarnują, i tak dalej.
Wyjście z tej sytuacji jest proste. Trzeba powiedzieć: koniec wyrzeczeń. Teraz nastał czas sprawiedliwego dzielenia się owocami naszego narodowego sukcesu. Dokonaliśmy przez jedno pokolenie cudu polskiej wielkiej zmiany. Z zacofanego biednego kraju na peryferiach staliśmy się 20. największą gospodarką świata, regionalnym mocarstwem współdecydującym o przyszłości Europy. Mamy z czego być dumni. Nie wstajemy z kolan. Nigdy nie byliśmy na kolanach. To Kaczyński uprawia pedagogikę wstydu. Jeszcze jest wiele do zrobienia, nie spoczniemy na laurach, ale czas zadbać o nas samych.
Taki przekaz naprawia błędy, brzmi wiarygodnie, odbiera przeciwnikom monopol na dbanie o zwykłego człowieka i wrażliwość społeczną, niszczy wyłączność na patriotyzm i dumę narodową. Pozwala to zabrać PiS wszystko, co ma: wrażliwość społeczną i patriotyzm, i zaatakować tam, gdzie najbardziej boli – uwłaszczanie się nowej elity na państwie, Misiewicze do potęgi entej, arogancja wobec prostego człowieka, dorabianie się kosztem ludzi, zakłamanie, sprzeczności, pozory. Ale żeby skutecznie punktować władzę, trzeba odzyskać władzę sądzenia.
Bez programu, bez lidera
Czy ta opozycja to uniesie? Brutalna prawda jest taka, że niewiarę w opozycję podziela większość Polaków. Nie powinny zwodzić wyniki sondaży, które wskazują na niewielką przewagę zjednoczonej opozycji. W ostatnim badaniu IBRIS (1000 osób, 19–20.10) 7 proc. Polaków deklaruje poparcie dla partii, której nie ma, nie ma nawet nazwy. Oto poziom desperacji potencjalnych wyborców. 7 proc. na partię bez programu, nazwy, lidera, na cokolwiek, byle nie na PO i N, plus 9 proc. „trudno powiedzieć” – daje to razem 16 proc. Mamy więc partię sierot demokracji, której notowania już dawno zostawiły w tyle Nowoczesną, a zaraz zbliżą się do PO.
Jeszcze w kwietniu 36 proc. ankietowanych wskazywało na wygraną opozycji w przyszłych wyborach kosztem PiS (23 proc.). Dzisiaj jest odwrotnie. PiS wygrywa według 33 proc. badanych. Jedynie 27 proc. ma nadzieję na wygraną wielkiej demokratycznej koalicji partii opozycyjnych, a aż 21 proc. wierzy, że wygra partia, której jeszcze nie ma. Jeśli dodać do tego 15 proc., które nie wskazało nikogo, to wyłania się z tego raczej smutny obraz. PiS może przegra kolejne wybory, ale PO i Nowoczesna, w znanej dotąd postaci, ich nie wygrają. Czas na nową opowieść o Polsce.
***
Jakub Bierzyński – jest socjologiem, przedsiębiorcą i publicystą. Prezesem domu mediowego OMD, a także jednym z założycieli SMG/KRC Poland (dziś Millward Brown), największej w Polsce agencji badań rynkowych.